Słowem wstępu. Siedząc w autobusie, który nas zawoził na linię startu do Porto Moniz czułem się, jakbym wybierał się na grzyby, a nie na zawody. Totalny relaks. Ciało potwornie zmęczone zawodami z ostatnich dwóch tygodni. Najpierw lewą nogą zaatakowałem Maraton w Lipsku, dążąc do rekordu poniżej trójki. Niestety nie wyszło, ale skutki wysiłku jaki włożyłem do trzydziestu kilometrów, czułem bardzo. Tydzień później, a właściwie sześć dni po, prawą nogą zawitałem w rodzinne strony i na ukochaną Jurę, gdzie akurat tego dnia, a była to Wielka Sobota, odbywał się mały festiwal biegów, w tym po raz pierwszy I Wielkanocny Ultramaraton Jurajski na dystansie sześćdziesięciu kilometrów. Nie mogłem sobie odmówić. Na starcie stanęło sześć osób. Byłem tą osobą , która pierwsza przekroczyła linie mety. Czytaj dalej →