O Drabinie Wałbrzyskiej dowiedziałem się, dzięki społeczności piechurów górskich. Od razu podchwyciłem pomysł lokalnego mieszkańca Wałbrzycha, który jest pomysłodawcą trasy. Według mnie powinien być doceniony przez lokalne władze, za wkład promocji regionu, gdyż projekt ten przyciąga ogromną ilość ludzi.
Drabina Wałbrzyska to kombinacja różnych szlaków dzięki którym poruszamy się po pętli gór Wałbrzyskich. Łączna długości to 83km i nieco ponad 4000 tyś metrów przewyższenia . Do zaliczenia jest aż 38 szczytów. Jeśli chcesz zafundować sobie łomot to wybierz się na Drabinę. Jako, że jest to pętla, pozwala nam ona na wybór miejsca startu, który nam najlepiej odpowiada. Ja wybrałem Wałbrzych Miasto i kierowałem się zgodnie ze wskazówkami zegara. Jak się okazała już podczas napierania, na pierwszych trzydziestu kilometrach uzbierało się ponad dwa tysiące przewyższenia, czyli połowa na jednej trzeciej trasy. Dostałem w cztery litery konkretnie. Zastanawiałem się, później czy wybrałbym inne miejsce startu, gdybym to wiedział i doszedłem do wniosku, że niekoniecznie. W ten sposób po kilku godzinach napierania najtrudniejsze podejścia i zejścia miałem za sobą. Jeśli ktoś myśli, że Waligóra od strony Andrzejówki jest najtrudniejszym podejściem w górach Wałbrzyskich ten jest w błędzie. Kilka innych bardziej poczułem, są również ostre i przy tym dłuższe. Właściwie podejścia na Waligórę jakoś szczególnie nie odczułem. Tam jest jedynie piętnaście minut na czworaka.
Warunki pogodowe miałem niemal idealne. Jedyne co mogłoby je polepszyć to odrobina słońca, którego tego dnia było bardzo malutko i ze dwa stopnie ciepła więcej. Było maksymalnie dwanaście stopni, odczuwalna często dziesięć, a na terenie odsłoniętym i niechroniącym od wiatru siedem stopni. Biorąc pod uwagę, że niemal cały dystans jest się mokrym to te podmuchy wiatru wyziębiały organizm. Miałem nawet taki moment, że miałem zgrabiałe palce. Było to tuż przed Trójgarbem w godzinach późno popołudniowych.
Bardzo szybko po starcie załapałem kontakt, ze szlakiem. Wtopiłem się w szlak i sukcesywnie kilometr po kilometrze zahipnotyzowany śpiewem ptaków podążałem naprzód. Bardzo fajnie wchodziły szczyty. Mniej więcej –uśredniając co dwa trzy kilometry zalicza się szczeble drabiny. Miałem ogromną radość z odhaczania i robienia zdjęć tablicom. Te pierwsze trzydzieści kilometrów do Andrzejówki weszło szybciej niż planowałem po mimo tego, że było ostro w górę i w dół. Podejście na Borową chyba najbardziej wymęczyłem. Na szczycie jest wieża na którą wdrapałem się, Pod samą wieżą spotkałem pierwszego człowieka na szlaku. Był to leśnik, który ogarniał śmieciory zostawione przez lenie. Były to ogromne wory z hałdą śmieci. które o dziwo wnieść na szczyt jest bardzo łatwo , a zniesienie ich opróżnionych i lżejszych stanowi już ogromny problem. Nie potrafię tego pojąć, chyba że przyjmiemy, że wchodząc na szczyt mają w plecaku idee, a po zdobyciu szczytów idea wyparowuje.
Wracając do tematu wież widokowych jest ich na szlaku co najmniej cztery. Naprawdę warto ruszyć cztery litery w ten region kraju.
Tuż przed schroniskiem, napotkałem zamknięty zielony szlak, ale zignorowałem to i była to dobra decyzja. Prace leśne trwały nieco na uboczu tego szlaku. Przemknąłem niezauważony nikomu nie zawracając głowy. Schronisko Andrzejówka ma idealne położenie. Krzyżują się tu chyba wszystkie szlaki, bo zawsze jak jestem i realizuje projekt w tej części gór Polski, to co bym nie robił, wszystkie szlaki prowadzą przez bar tego schroniska. Tym razem biorę tylko wodę i napieram na Waligórę. Jak na Waligórę, to oczywiście, że na czworaka. Rozkminiałem, jak powstał szlak na ten szczyt i moja teoria jest taka, że pewnego dnia wiało nudą w schronisku i zarówno pracownicy, jak i wówczas obecni turyści wpadli na pomysł, że wyrąbią drogę na najbliższą górkę. I tak oto powstała ściana płaczu.
Trasa prowadzi też przez niezwykłe i bardzo intrygujące miejsca takie jak: Sokołowsko, na pewno jedna z najwspanialszych miejscowości w Polsce oraz Boguszów Gorce, gdzie z rynku startuje czerwcowa kultowa Sudecka Setka. Mamy na trasie także uzdrowisko Szczawno Zdrój, gdzie piękne budynki dosłownie przenoszą nas sto lat do tyłu.
Trzeba wiedzieć, że nie wszystkie szczyty leżą bezpośrednio na trasie. Na niektóre trzeba nieco odbić ze szlaku i lekko nadrobić drogi. Niemniej są one wliczane w drabinę i nie zwiększa to kilometrażu. Jeśli chcemy mieć zweryfikowane przejście, to należy zgłosić się do pomysłodawcy projektu, przesłać zdjęcia zaliczonych szczytów, nie może ich być mnie niż trzydzieści cztery i za drobną opłatą możemy zamówić okolicznościowy medal i przypinkę.
Mnie całość zajęła 15 godzin = 83km z sumą podejść nieco ponad 4000m.
Łukasz Pawłowski
wlodec