Tegoroczny Poznań maraton obfitował w mnóstwo atrakcji. Na targach Expo juz w Piątek można było natknąć się na stoisko Vege Runners i na…Scotta Jurka podpisującego swoją książkę. Sobota zaczęła się na Malcie od treningu ze Scottem, po którym Cafe Kwadrat zorganizowało wegańsnki poczęstunek. Scott kolejny dzień podpisywał książki i udzielał wywiadów, a my w tym czasie udzielaliśmy porad dietetyczno-kulinarnych i przygotowywaliśmy pyszną wegańską degustację dla biegaczy. W niedzielę o 9:00 wystartował rekordowy Poznań Maraton!
Nasza poznańska załoga wspomagana biegaczami przyjezdnymi doskonale poradziła sobie z dystansem maratońskim.
Gratulacje dla Vege Runnersów ! Poniżej zajęte miejsca i czasy netto.
126 Słonik 02:58:21 (życiówka)
492 Miszka 03:19:12
1077 Berger 03:32:13 (życiówka)
1631 Natacao 03:44:05
2122 Wraith 03:54:27 (życiówka)
2561 Dagna 03:58:56 (debiut)
4176 Orliński Marcin 04:30:39 (debiut)
Scott 03:15:22
Jenny 03:44:04 (życiówka)
Oto jak wyglądał biegowy weekend oczami naszych klubowiczów:
Natacao (Aga Sawicz-Orska):
Tegoroczną życiówkę już miałam… i miałam świadomość, że w Poznaniu nastawiam się na spokojny bieg, bez wyczynów. Ostatnie dwa miesiące odmawiał mi posłuszeństwa Achilles, wiązadła, staw skokowy, jednak wybiegane we wrześniu 300 km i w sierpniu nieco mniej pozwalały mi myśleć, że dobiegnę do mety, swoje mam w nogach 😉 Zapisałam się ostatniego możliwego dnia. Jakoś w tym czasie okazało się, że firma Brooks zaprosiła nas, Vege Runners, do wspólnego ugoszczenia guru wege biegaczy: Scotta Jurka. Świetna nowina, będziemy mogli się pokazać, może wzrośnie świadomość zdrowego żywienia, choć wśród biegaczy! Przyznaję, na temat samego Scotta niewiele wiedziałam: że jest weganinem, biega ultra, biegi górskie, jak wygląda. Kiedy w sobotę przyjechałam odebrać numer, wspomóc Vege Runnersów, zobaczyć Scotta – osłupiałam! Wszędzie było pusto, tylko do stoiska VR ogromna kolejka. W pierwszej chwili naiwnie pomyślałam: aż tylu mamy wegetarian!? W każdym razie Dżurek był oblegany, a ja postanowiłam ustawić się w linii i przywitać z nim. Normalnie nie działają na mnie znani ludzie, nie rozumiem brania autografów, robienia wspólnych zdjęć, itp. Tutaj z niewiadomych powodów, nie mogłam się oprzeć. Czekałam około godziny, dotarłam do niego, przywitałam się, chwilę rozmawialiśmy i wyjaśniłam dlaczego chcę aż 3 książki z podpisem. Z uśmiechem podpisał je, moją koszulkę Vege Runners i zrobiliśmy fotkę. Świetny gość, ciekawa jaka będzie książka…pomyślałam. Po powrocie do domu stres przed jutrzejszym biegiem rozładowałam czytaniem. Doszłam tylko do 50 strony, ale mój podziw dla autora był wielki. Zmieniła się moja świadomość biegania, bólu, wytrwałości, zmęczenia.
Sam maraton – wyjątkowy, nowa trasa, jedna pętla – niezbyt piękna, górka na koniec…zdarza się. W końcu nie jesteśmy Rzymem czy Paryżem by biegać między Koloseum a Eiffla! To nie był mój dzień, czułam to od początku, ale walczyłam z każdym krokiem. Trudne ostatnie 2 kilometry umknęły mi dzięki uśmiechniętej twarzy Marty na 40-tym kilometrze i dopingującym Tomkowi i Markowi z Vege Runners na 41-szym. Dzięki Wam!
Berger (Krzysiek Ulanowski):
Biec ze Scottem Jurkiem
W połowie października Poznań żył dwoma wydarzeniami – maratonem i wizytą najbardziej znanego na świecie biegającego weganina, czyli Scotta Jurka. Niestety, radość ze wspólnego biegania ze Scottem przyćmiła śmierć na trasie zawodów.
Amerykańskiego ultramaratończyka o polskich korzeniach zaprosiła do Polski firma Brooks, ale że w roli współgospodarzy wystąpił też klub Vege Runners, na stoisku Brooksa na poznańskich targach można było zauważyć wolontariuszy w charakterystycznych koszulkach z zielonymi błyskawicami.
Stworzeni do szaleństwa
Przez dwa dni, po kilka godzin dziennie rozdawaliśmy chętnym nasze ulotki i egzemplarze miesięcznika „Vege”, a także pomagaliśmy pracownikom „Brooksa” sprzedawać książkę Scotta pt. „Jedz i biegaj”. W dziele tym, które dopiero co wyszło w Polsce, Amerykanin zdradza, dlaczego zaczął biegać na długie dystanse, a także przekonuje, że w zwycięstwach nad rywalami pomógł mu nie tylko talent i ciężki trening, ale także dieta wegańska.
W piątek, dwa dni przed maratonem, ruch na targach był jeszcze stosunkowo niewielki, ale zainteresowanie naszym stoiskiem stopniowo rosło. Ludzie byli ciekawi, jak długo nie jemy mięsa, a niektórzy z nich dopytywali też, którzy z widocznych na okładkach miesięcznika „vegebrytów” najbardziej „od serca” opowiadają o swoim wegetarianizmie. Przyznać trzeba, że wcale niełatwo było na to pytanie odpowiedzieć, no bo i jak tu wybierać pomiędzy tak różnymi osobowościami, jak Marek Piekarczyk, Kuba Sienkiewicz czy Grzegorz Kołodko?…
Po godz. 14, kiedy na targach miał pojawić się Scott Jurek, coraz więcej osób zaczęło dopytywać o słynnego ultramaratończyka. Mieli już książkę, a teraz chcieli autograf, a przy okazji zdjęcie ze sławnym biegaczem.
Kiedy spóźniony Amerykanin nareszcie dotarł, ledwo zdążył wymienił z nami powitalne uśmiechy i uściski, bo do stoiska natychmiast ustawiła się spora kolejka. Przez dłuższy czas najbardziej znany weganin świata nie miał ani chwili na złapanie oddechu, a długopis rozgrzewał mu się niemal do czerwoności. Pomimo to nie odmówił żadnemu dziennikarzowi czy blogerowi, który podszedł doń z prośbą o krótki wywiad.
– Sam nie biegam, pokonania maratonu sobie nie wyobrażam, ale ultramaratony to już chyba czyste szaleństwo? – trochę prowokacyjnie dopytywał jeden z dziennikarzy sportowych.
– Jesteśmy stworzeni do biegania – przekonywał go uśmiechnięty Scott. – Jeśli nie będziesz jadł śmieciowego jedzenia, jesteś w stanie dokonać więcej niż przypuszczasz!
Granice są w twojej głowie
Kiedy w niedzielny, rześki poranek razem ze Scottem Jurkiem i ponad pięcioma tysiącami innych biegaczy stanęliśmy na starcie poznańskiego maratonu, niektórzy z nas, biegających wegetarian, przypomnieli sobie niedawne słowa amerykańskiego ultramaratończyka – „jesteśmy w stanie dokonać więcej”. „Yes, we can!” – jak powiedział inny znany Amerykanin. I wielu z nas pobiegło powyżej swoich możliwości. A może jednak w ich granicach, tyle że wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy, że są one tak rozciągliwe? Sam pokonałem już kilka maratonów, ale nigdy nie udało mi się zejść poniżej granicy 3:50. A w niedzielę szybko zrównałem się z czerwonymi balonikami z napisem „3:30” i trzymałem się ich mniej więcej do półmetka. Potem zostałem wprawdzie odrobinę z tyłu, za to zakolegowałem się z biegaczem w koszulce z Maratonu Karkonoskiego. Wymieniając uwagi na temat tych gór i sposobach biegania po nich, dotarliśmy razem do 37. kilometra.
– Skarżyński miał rację, że pierwsze trzydzieści kilometrów trzeba biec nieco poniżej swoich możliwości, a potem można lekko przyspieszyć – ocenił mój nowy kolega, spozierając na coraz większe grupki ludzi, którzy przestali już truchtać i przeszli w bolesny marsz.
– Ty biegłeś poniżej, ale ja powyżej – zauważyłem. – I co teraz? – zapytałem.
– Rozmawiasz, więc nie jest tak źle – uśmiechnął się tylko na to.
Niestety, niedługo potem mięśnie nóg odmówiły mi posłuszeństwa i zacząłem stopniowo zwalniać, patrząc bezsilnie, jak mój przygodny towarzysz powoli się ode mnie oddala.
„Trudno, skoro nogi nawaliły, muszę biec głową” – pomyślałem i w ten sposób właśnie, niespiesznie truchtając, dotarłem do 41. kilometra. Kawałek dalej wypatrzyli mnie kibicujący maratończykom Tomek i Marek z Vege Runners.
– Dawaj, Berger, reprezentujesz najlepszą drużynę na tych zawodach! – krzyknął ten pierwszy, biegnąc przez kilka metrów razem ze mną.
To krótkie zającowanie od razu pomogło, bo zacząłem biec znacznie szybciej, a kiedy dotarłem do wejścia na targi i zobaczyłem łuk z napisem „meta”, stało się to, co kocham w maratonach najbardziej – endorfiny zbombardowały mózg, oczy zaszły łzami szczęścia, zęby wyszczerzyły się w szerokim uśmiechu, a nogi przyspieszyły do szalonego sprintu. I wszystko to działo się poza moją świadomością. Jeszcze dzień wcześniej nie sądziłem, że jestem w stanie poprawić życiówkę choćby o kwadrans. Poprawiłem ją o 20 minut.
W cieniu tragedii
O śmierci jednego z nas, biegaczy, na 14. kilometrze poznańskiego maratonu dowiedzieliśmy się już na mecie albo wręcz po powrocie do domu. Nikt z nas do końca nie wie, jakie zagrożenia mogą czyhać na niego w jego własnym organizmie. Ukryta wada serca może się ujawnić w każdej chwili. Wprawdzie bieganie i dieta wegetariańska sprzyjają długiemu i dobremu życiu, jednak współczesna medycyna nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć i wszystkiemu zapobiec, więc co nam szkodzi wybrać się do lekarza i porządnie przebadać?
Dziękujemy za wsparcie podczas martońskiego weekendu: