22+ wspomnień z biegu Słoneczne Popołudnie, czyli 22+km na Festiwalu Ultra Way, 28-29.05.21. Poznaj Alfabet Prawdziwego Ultrasa- naszej zawodniczki, która zdobyła pierwsze miejsce w kategorii wiekowej hasając po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.
Asekuracyjna zmiana dystansu z 50 na 22 km w ostatniej chwili, żeby przeżyć w trakcie sesyjnej niedyspozycji.
Buty najtańsze z Decathlonu, co o trailu nie słyszały.
Cele jak zawsze przeambitne – byle w limicie (4h) i byle nie ostatnia (udało się około 60. miejsca na ponad 90 osób).
Dojazd na start bezproblemowy – kolejką z Gdańska do Rumii bezpośrednio w niecałą godzinę.
Ekscytacja pierwszym od września zorganizowanym biegiem ogromna od rana.
Forma taka se, ale było trenowane średnio 3 razy w tygodniu przez ostatnie pół roku.
GPS pod znakiem zapytania, bo nie mam możliwości wgrywania tras do zegarka.
Humor poprawiły mi przesympatyczne i mega zorganizowane panie w biurze zawodów.
Inteligentnie (albo z lenistwa) zaczęłam powoli, dzięki czemu pierwszy podbieg nie poturbował mi flaków.
Jedzonka na trasie trochę mało (jeden punkt po 16. km), zwłaszcza dla wegan, ale miałam trochę swoich zapasów.
Klimat w lesie super, jak ktoś z warszawiaków lubi spacery po Kampinosie to na pewno by się odnalazł.
Luźne nogi przez pierwsze 2h były miłym zaskoczeniem – róbcie trening uzupełniający i rolowanko, dzieci!
Małe ilości błota nie trwały jakoś bardzo długo, od połowy trasy można było zaliczyć już solidne ślizganie i taplanie.
Niechęć do zatykania uszu słuchawkami pozwoliła podsłuchać trochę śpiewu ptaków i rozmów innych zawodników.
Oznaczenia trasy pozwoliły nawet takiemu antygeodecie jak ja się nie zgubić (no dobra, ze dwa razy i tak prawie źle skręciłam).
Pomidorowy sok z solą jako alternatywny izotonik smakował super.
Rywalizacja głównie z samą sobą, bo na takiej pofałdowanej trasie trudno ocenić celnie swoje szanse.
Słońca wbrew zapowiedziom wiele nie było, ale zachmurzenie i brak upału bardzo sprzyjały dłuższemu wysiłkowi.
Trójmiejski Park Krajobrazowy polecam każdemu jako miejsce na start, a i przewyższeń nie brakuje (ja nabiłam prawie 700 m).
Uposażona w zapasowego banana jako motywatora postanowiłam ciut przyspieszyć, żeby wyprzedzić jeszcze trzy kobitki na ostatnim kilometrze.
Vege Runners, drogi klub, dzięki któremu odrzucam myśli o zwalnianiu czy zejściu trasy, żeby godnie weganizm promować.
Wynik – złamane 3h na prawie 25 km dał mi pierwsze miejsce w kategorii wiekowej (plus małej liczby uczestników 😉 – na tyle się nie spodziewałam, że nie odebrałam nagrody…
Yyy, przyznam się, że czasami nawet fajne to bieganie, zwłaszcza zjeżdżanie na tyłku po liściach na stromym zbiegu.
Zakończenie biegu możliwością ogarnięcia się w szkolnej szatni zawsze spoko w porównaniu do imprez typowo plenerowych.
Źle, że trochę szybciej nie truchtałam, bo spodziewanych zakwasów wiele nie odnotowałam.
Żeby nie było – oprócz mojego dystansu było jeszcze 10, 50, 100 i 160 km, także każdy znajdzie coś dla siebie (a ja wracam za rok na te planowane pięć dych!).
Miśka Jogi – Michalina Chwalisz
fot. Patryk Niewiadomski – Foto (https://www.facebook.com/pknfoto/)