czwartek 19, październik, 2017

Bieg przez winne wzgórza

Fot. Beata Sztromajer-PappTurystyka biegowa to jest coś, co tygrysy lubią najbardziej. Kiedy biegnie się maraton w otoczeniu pięknej przyrody i architektury, nawet zmęczenie jakby mniej dokuczało.
Żeby dotrzeć do Colmar w Alzacji, najpierw musiałem dojechać pociągiem do Szczecina, potem autobusem do Berlina, kolejnym autobusem i pociągiem na lotnisko Schönefeld, samolotem na lotnisko Bazylea-Miluza-Fryburg we Francji, stamtąd autobusem do Bazylei w Szwajcarii, wreszcie kolejnym autobusem do Colmar. Skomplikowane, tym niemniej wyjazd do Alzacji należał do udanych, sam maraton w Colmar też.


Biuro zawodów, a właściwie całe miasteczko biegowe, mieliśmy po drodze z przystanku na starówkę, zaś wynajęte mieszkanko kawałek za starówką. Wszystko, co trzeba załatwiliśmy więc jeszcze tego wieczoru. Kolejny dzień mieliśmy przeznaczony na powałęsanie się po colmarskiej starówce, która jest prawdziwą perełką. Do tego mieszkańcy sporo dużo fantazji, jeśli chodzi o zdobienie ścian swoich kamieniczek.
– Tu musiały być jakieś wpływy niemieckie – stwierdziła w pewnym momencie Ania, patrząc na wszechobecny pruski mur.
– No pewnie, przecież to Alzacja – śmiała się z niej Beata.
Wprawdzie Alzatczycy mówią już dziś w większości po francusku, jednak w księgarni znaleźliśmy „Małego Księcia” w dialekcie alzackim. Książka niełatwa do zrozumienia nawet dla moich koleżanek, które dobrze znają niemiecki…
W pewnym momencie trafiamy na część starówki, którą colmarczycy nazywają ,,małą Wenecją”. Całkiem trafnie, biorąc pod uwagę urokliwe kamieniczki i knajpki nad brzegami rzeczki. Są nawet gondolierzy.
Następnego dnia czeka nas już inny rodzaj turystyki – turystyka biegowa. Organizatorzy maratonu pracowali trasę w taki sposób, żeby przebiegała zarówno przez starówkę Colmar, jak i starówki okolicznych miasteczek. A pomiędzy miejscowościami trasa się wije przez winne wzgórza i kukurydziane pola. W większości asfaltem, choć w zabytkowych centrach miast przeważa bruk, a w terenie zdarzają się też polne drogi posypane drobnym żwirkiem i gruntowe dukty leśne.
Trasa jest pagórkowata, więc niekoniecznie taka na bicie rekordów. Tym bardziej, że jestem ubrany nieco zbyt ciepło. Założyłem bluzę, bo zapowiadali deszcz. Faktycznie zaczął padać, ale dopiero na ostatnich kilometrach, kiedy ponownie wbiegałem już do Colmar. Na szczęście pagórki pokonywałem bez większego trudno; w końcu na co dzień trenuję na polodowcowych, zalesionych wzgórzach w okolicy mojego miasta. Zadanie ułatwiali mi liczni kibice i wolontariusze, niemal bez przerwy krzyczący ,,allez, allez”, ,,bravo” i ,,courage’’.
Na metę Karolina wpadła tuż za mną. Jej udało się zrobić życiówkę. Ja wprawdzie nie zrobiłem, ale wyraźnie poprawiłem swój czas z Paryża (z wiosny). Oby to oznaczało powrót do dawnej formy!
Krzysztof Ulanowski