Gdy po raz pierwszy rzuciłem trampki na stopy z myślą, że od dziś będę biegał, pierwszym podłożem na którym testowałem swoje stawy to był asfalt. Szybko przeszedłem asfaltową drogę bo już po kilku miesiącach śmigałem po terenie górzystym. Jednak co jakiś czas ciągnie mnie, aby sprawdzić się czasowo na asfalcie. Głównie dystans królewski maratoński, który ma w sobie to coś.
Po kilku latach, a dokładnie chyba po trzech, wróciłem myślami na taką trasę. Jako, że ciężko zdobyć się było na klepanie po mieście, znalazłem odpowiedni dla siebie maraton.
Oberelbe Marathon 2016
Ostatnio jak tylko mogę na skrzydłach lecę do Czeskiej i Saskiej Szwajcarii. Gdybym w tej chwili miał milion koron, natychmiast z dnia na dzień wprowadzam się do Szwajcarki. Ale nie mam, więc pozostaje biegać po tym terenie ile wlezie. 🙂
Oberelbe Marathon idealnie wpasował się w mój plan maratoński. Piękne okoliczności Saskiej przyrody, trasa wzdłuż rzeki Elbe i wymagający początek – zobaczcie profil.
Plan miałem taki, aby szarpać na trójkę, a może i więcej. Jednakże iż nie wykonałem planu treningowego miałem powody do obaw. Z różnych powodów obecnie mam około 1,5 miesiąca zaległości treningowych. Spokojna głowa powoli systematycznie nadrabiam to.
Wiem, że mogę latać poniżej trójki, bo raz już to zrobiłem, ale tym razem to nawet nie wiedziałem gdzie jest obecnie moje miejsce. To był czas na sprawdzenie się.
Ostatni przed maratoński dzień i noc spędziłem w Szwajcarce, tyle że po czeskiej stronie w mieście Decin. Nazajutrz udając się koleją przybyłem na miejsce startu – Königstein z metą na stadionie w Dresden.
Wita mnie bardzo zimna pogoda. Organizatorzy informują, że jest plus dwa, trzy stopnie. O jej to będzie się działo. Co mnie uderza na pierwszym wrażeniu to, to że orgowie nie przygotowali żadnego ogrzewanego namiotu, albo innego pomieszczenia, gdzie można się ogrzać. I tak dwie godziny, bo tyle przybyłem przed startem spędziłem z kilkoma innymi osobami w jakiejś nieogrzewanej szopie. Dach był. 🙂
Swoją drogą Niemcy powinni brać lekcje organizacji imprez w Polsce i słono za to płacić.
Na linii startowej ustawiło się 927 osób. Jedni na krótko, jedni na długo, a jeszcze inni w kurtkach. Nie będę opisywał tutaj każdego swojego kilometra. Ruszyłem z grupą na łamanie trójki. Prowadzącemu towarzyszyłem ramię w ramię, krok w krok. Wywiązywał się znakomicie, prowadził grupę jak po nitce i z efektem. Na połówce mieliśmy czas 1:28/1:29. Mimo szarpania wiatrem, gradem, deszczem – grad i deszcz to akurat mnie nie przeszkadzał, ale ten wiatr okropnie hamował szliśmy idealnie na dobry wynik. Czasami dogrzewało nas słoneczko, więc można było się wysuszyć przy tym tempie. 🙂
Pierwsza część trasy, jeśli idzie się na wynik robiła trudności. Kilka niedługich , ale jednak podbiegów. Wiedziałem, że mogę mieć problem z łydkami, bo odczuwałem je już dzień wcześniej. Pytanie było ile wytrzymają. Wytrzymały do 32-33km. Góra funkcjonowała bez zarzutu, ale dół niestety padł. Stało to się jeszcze w tak niefortunnym miejscu – otwarty teren, gdzie akurat przechodził grad z bardzo silnym wiatrem. Zacinało tak, że musiałem mrużyć oczy. Gdy powieki otwierały się to grupa w której przed chwilą byłem oddalona była o następne metry. I zostałem sam. Chyba to co najlepsze w bieganiu. Walka sama ze sobą.
Na stadion w Dreseden wbiegam w czasem 3:03:51 brutto. Lokata 30 miejsce / 927 startujących. W kategorii 4.
Radość była, choć mogła być większa. Bardzo fajne zawody z trasą wartą zobaczenia. Nie byłem jedynym Polakiem. Jeden z naszych, jak dobrze pamiętam ulokował się na 15 miejscu i był nagradzany w swojej kategorii.
To nie koniec moich zmagań w Szwajcarce, w planie mam letnie trzy dniowe zawody, a może i jeszcze coś dojdzie 🙂