DFBG 2015
Ultra turbulencje na 7 Szczytach
Po raz trzeci zawitałem do Lądka na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Po raz trzeci zdecydowałem się na dystans 240km. Po raz trzeci stanąć miałem na podium. Apetyt po dwukrotnym trzecim miejscu w poprzednich edycjach udzielił się chyba każdemu. Również oczekiwałem od siebie nieco więcej, nie tyle o miejsce, ale o czas.
Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę przy tego typu biegach, że zawsze wszystko może się wydarzyć i nigdy nie można być pewnym czegokolwiek na takim dystansie. Poprzednie edycje pokazały, jakie są roszady, rozdania kart i ten bieg to jeden wielki kalejdoskop.
W moim przypadku musiałem brać już przed startem kilka poprawek. Nie tak dawno leczyłem kontuzje po GSS- Głównym Szlaku Sudeckim. Trzy tygodnie wycięte z biegania. Od końca maja do połowy czerwca. Gdy wznowiłem treningi przyszła pierwsza fala upałów. W takich warunkach ciężko odzyskać świeżość. Druga poprawka przed startem to moja nieprzespana cała noc z wtorku na środę. Start biegu czwartek godz.18. Noc poprzedzającą bieg przespałem dobrze, ale z poprzedniej nocy odespałem jakieś tylko 3 godziny. Przed samym startem moim jedynym marzeniem było iść spać. Czekały mnie dwie noce napierania, a ja już miałem nadczerpane moce bez snu. Inaczej się nie dało. Tak wyszło. Życie.
To już wiedziałem, że będzie ciężko i jeszcze świadomość upałów. Czy mogło być gorzej? Oczywiście, że mogło i było.
Na 12 km spotyka mnie coś niewyobrażalnego. Pod stopą odchodzi mi cały płat skóry. Początkowo myślałem, że kamyki płatają figla. Wytrzepałem buta, następnie skarpetę i ku zdziwieniu ból nieprzechodni. Nadal czuję, że coś przeszkadza mi w biegu. Myślę sobie, odcisk? Już na 12km no cholera nie może być?!
Zatrzymałem się, obejrzałem co jest grane. Niemal cała skóra pod stopą zaczęła się przesuwać i odrywać. Tysiące kilometrów przebiegnięte, częste napieranie dzień w dzień w trudnym terenie, ale coś takiego to mnie jeszcze nie spotkało. Też sobie zrzucenie skóry wybrało moment. Ech.
Od tego momentu, czyli od 12km ból towarzyszył mi mniej lub bardziej. Najgorzej było przy zbieganiu i na kamieniach. Jak skóra uklepała się to jeszcze można było rozwinąć prędkość.
Na zbiegach i tak brałem poprawkę , ze względu na niedawną kontuzję, mieniące się kamienie w oczach przez brak snu i teraz przez ten ból odrywanej skóry.
To wszystko powoduje, że podczas pierwszej nocy leżę na szlaku aż 6 razy, co na zawodach zdarza się mi bardzo rzadko. Przy jednym z upadków telefon mój traci funkcje życiowe. Najpierw wariuje, sam dzwoni do siebie, później do Karoliny i pada. No ładnie, co jeszcze?
To nie wszystko co wydarzyło się w nocy na moją niekorzyść. Od czołówki odpada mi pierwszy element zabezpieczający żaróweczki. Budzi się niepokój, czy wytrzyma.
Na punkcie poprzedzającym podejście na Śnieżnik wolontariusze obficie leją wodą. Polewacz mówi, że dziś woda w cenie, w duchu sobie myślę, że jutro to będzie na kartki.
Atmosfera na biegu wspaniała. Jest klimat. W Międzygórzu formuje się nam trzyosobowa grupka. Do następnego punktu napieramy razem. Później spotykam Dawida, który proponuje współpracę. Mamy podobne tempo, nie widzę przeszkód by razem biec. Mamy więc czteroosobową grupkę i doganiamy następnych. We wsi Ponikwa na łąkach nie wierze własnym oczom. Spotykamy tą samą krowę, która ze mną bawiła się w berka, gdy robiłem GSS. Widok fenomenalny, a mnie aż zatkało. Od razu dałem susa w bok, aby mnie nie poznała.
Gdy zaczyna robić się gęsto przypuszczam atak na podejściu . Skuteczny. Wyprzedzam jeszcze kilku zawodników. Na zbiegach dochodzi mnie Dawid i od tego momentu razem pokonujemy bardzo długi dystans. Dopiero rozdzielimy się za Strzelińcem będąc na czele peletonu.
Dystans jaki razem pokonaliśmy był bardzo przyjemny. Piękne widoki, krajobrazy, ultra opowieści pozwoliły na chwile zapomnienia o nadciągającym żarze z nieba. Piekarnik tego dnia rozłożył mnie niemal na łopatki. Wiele razy byłem w tarapatach, ale tego dnia byłem bezradny. Dwoiłem się, troiłem, robiłem co mogłem i nic nie pomagało. Milion razy myślałem, by położyć się spać, milion razy myślałem by zejść z trasy.
Darek w wiadomości pytał mnie o granicę rozsądku. Tego dnia/nocy podczas biegu dotykałem jej, wręcz chodziłem po niej, byłem na tej granicy, ale jej nie przekroczyłem. Byłem bardzo bliski by to zrobić, dlaczego tego nie zrobiłem ? nie mam pojęcia. Napierałem naprzód i naprzód i naprzód. I tak od punktu do punktu. W międzyczasie wyprzedził mnie Trebi, a później Kamil. Było mi wszystko jedno, wręcz życzyłem im jak najlepiej. Ja skupiony byłem na sobie i z tym co się ze mną dzieje, ze swoimi myślami, pytaniami, odpowiedziami i bólem. Fascynujący świat. Dotykałem nowych niezbadanych dla mnie ultra uczuć i myśli. Spotykały mnie nowe problemy, jakich jeszcze na biegu nie miałem.
Podczas drugiej nocy czołówka rozsypuje się na dobre. Ma to miejsce na zbiegu do Bardo. Egipskie ciemności w gorącą noc osaczają mnie. Widoczność ZERO!. Na szczęście podczas dnia telefon odzyskał część funkcji i mogłem na chwile oświecić i pogrzebać w czołówce, by wykrzesać odrobinę światełka. Jakoś udaję się dotrzeć do Bardo. Jestem naprawdę w tym momencie rozbity. Pytanie co robić? Zawsze mam zapasową czołówkę, ale tym razem jej nie spakowałem. Z pomocą przychodzą wolontariusze, ratują mnie pożyczając swoją czołówkę. Bardzo wielkie Dziękuję chłopaki, bez tego nie byłoby 4 miejsca! Kocham Was.
Nad ranem pada przedostania rzecz. Żołądek. Nic nie przyjmuje, nic nie wydalam, jest ciężko. Właściwie to nie wiem dlaczego się jeszcze nie przewróciłem. Może dlatego, że ostatnia rzecz nie padła. Głowa.
Przed punktem na Orłowcu naprzeciw mnie wychodzi do mnie Karolina. Ogromnie się cieszę, bo to pierwszy raz, gdy jest ktoś bliski na trasie. Po biegu powiedziała mi, że po twarzy nic nie było widać, abym się cieszył. Dowód na to, że byłem w innym świecie.
Po 37h i 54min przekraczam linię mety zajmując 4 pozycję. Cieszę się chyba bardziej niż z poprzednich trzecich miejsc.
To co mnie spotkało na tym biegu będę pamiętał zawsze. Podobno jest tak, że wtedy jak nie idzie, to robi się największe postępy. Czy sprawdzi się to w moim przypadku, czas pokaże. Następny przystanek Chamonix – UTMB.
Dziękuję za kciuki i kibicowanie
Lukas Pawlowski
wlodec