Główny Szlak Sudecki na Biegowo
Po udanym projekcie GSB Główny Szlak Beskidzki na Biegowo zrealizowanym we wrześniu 2014 roku ( 158 godzin i 7 minut) postanowiłem zmierzyć się z drugą częścią projektu, czyli GSS Główny Szlak Sudecki.
Szlak wokół, którego jest troszkę zamieszania. Chodzi o dodany w 2009 roku odcinek Paczków – Prudnik, by włączyć w strukturę GSS Góry Opawskie. Pierwotnie szlak kończył się i zaczynał w Paczkowie i wynosił 360km. Po podaniu kontrowersyjnego odcinka, obecnie długość szlaku wynosi 440km. Widziałem i czytałem wypowiedzi ludzi, którzy mają różne opinie o tym przedłużeniu.
Oficjalnie PTTK uznało dodatkowy przelot i nie zważając na to co mówią ludzie, naturalną dla mnie rzeczą było, by pokonać cały GSS, czyli 440 km w pięć dni.
Szlak zaczyna się ( jeśli lecimy od zachodu na wschód) w Świeradowie Zdrój i kończy w Prudniku.
Do pokonania są takie góry jak: Góry Izerskie, Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kamienne, Góry Czarne, Góry Sowie, Góry Stołowe, Góry Orlickie, Góry Bystrzyckie, Masyw Śnieżnika, Krowiarki (góry), Góry Złote, Góry Opawskie.
Poszukując informacji o najszybszym przelocie trasy, trafiłem na dwie relację. Pierwsza to nieudana próba Piotra Kłosowicza, oraz druga udana Dominika Ewalda. W obu przypadkach pod uwagę brana była stara wersja szlaku GSS, czyli 360km.
Dominik starą wersję GSS zrobił w 98h35’ – wrzesień 2014. I był to najszybszy przelot do tej pory, o którym wiadomo.
Ja od początku planowałem mierzyć się z całością szlaku, czyli 440km z metą w Prudniku. Co z tego wyszło, przeczytacie poniżej.
Etap pierwszy 17 Maj 2015 Świeradów Zdrój
Prognoza pogody na najbliższe dni nie była satysfakcjonująca, powiedziałbym że była zła. Zła, ale nie fatalna. Okno pogodowe miałem prawie pewne przez pierwsze dwa dni napierania. Bez opadów, ale za to z mocnym wiatrem, a tam gdzie wiatr to i duże prawdopodobieństwo jakichś opadów. Dlaczego zatem wybrałem ten termin?!. Rozważałem Maj albo Wrzesień. Każda pora ma swoje zalety jak i wady. Uważam, że te dwa miesiące są najbardziej przewidywalnymi w górach. Bardziej stabilny jest Wrzesień. Maj może nam pofiglować, ale bez dużych niespodzianek. Miesiące pomiędzy nimi mogą sprawić sporego psikusa, gdzie największym zagrożeniem mogą być upały i burze. Biorąc pod uwagę moje plany biegowe na ten rok, ostatecznie zdecydowałem się na próbę majową.
Równo o 5 rano stanąłem na swojej linii startu przy tabliczce z czerwoną kropką i białym obrysem, która informuje nas, że to tutaj znajduje się punkt zero Głównego Szlaku Sudeckiego.
Po sesji fotograficznej o godzinie 5:04 moje fale mózgowe uwolniły ciało i obróciły je w ruch napędzając system biegowy do realizacji planu.
Na pierwsze śniadanie poszły Góry Izerskie. Lekko kropiło, gdy ugryzłem pierwsze kamienie i błotniste podłoże. Piękna Łania była tak uprzejma i powiedziała mi Dzień Dobry. Była tak szybka i zwinna, że nie zdążyłem jej odpowiedzieć. Momentami muszę dawać duże susy, by nie zaliczyć na samym początku mokrego buta. Im wyżej tym bardziej wietrznie. Przyjaciele życzyli mi wiatru w plecy, miałem nadzieję, że na wysokości tak też będzie. Schronisko na Stogu Izerskim mijam o 6 rano. Pustki, jedynie wiatr hałasuje i dobija mnie swoją siłą.
Izery to przelot rzędu ok.23 kilometrów. Połowa z tego dystansu to mokra przeprawa. Duże susy przez błoto i obejścia kałuż nieco hamują mój impet biegu. Wraz z dystansem poprawia się szlak oraz pogoda. Przejaśnia się, Słońce nieśmiało smyra po czole, a wiatr wieje tak jak życzyli przyjaciele, czyli w plecy.
Nie spotkałem nikogo na tym odcinku. Wpadam do Szklarskiej Poręby, rozglądam się, czy czasem Bennet nie czai się za rogiem. Niestety przyjaciela z biegów brak, zajęty swoimi sprawami, pewnie nawet nie wie, że przyszedł mi do głowy znowu szalony pomysł.
Szczerze mówiąc planowałem tutaj wrzucić coś na ząb, ale przy szlaku wszystko zamknięte.
Zatem na drugie śniadanie Karkonosze. Znam doskonale z biegów maratońskich. Gdy znalazłem się na Szrenicy wróciły wspomnienia. Od Szrenicy, aż do Śnieżki to fragment trasy Maratonu Karkonoskiego, w którym startowałem dwukrotnie. Fala pięknych wspomnień, alpejskiego krajobrazu i silnego wiatru w plecy mija bardzo szybko. Kilka zdjęć, dwa przeloty przez pozostały śnieg dające dużo frajdy i jestem u stóp Śnieżki. To była niedziela, turystów sporo, tu i ówdzie biegacz, a pod Śnieżką tłumy. Rzucam się w wir zbiegania na śniadanie do Karpacza.
Wchodząc do sklepów moje pierwsze słowa to: Dzień Dobry, czy są owoce?
W Karpaczu tuż przy szlaku jest dobrze zaopatrzony sklep. Dobrze to znaczy mają warzywa i owoce. Zjeść przy dobrej muzyce humor zawsze idzie w górę. Dużo Słońca i Reggae zapodało dobrą nutę. Zaraz za Karpaczem jest bardzo ciekawy szlak. Niedługi fragment, ale wart zaliczenia.
Po opuszczenia Karkonoszy, kolejnym etapem jest przelot przez Pogórze Karkonoszy na Rudawy Janowickie. Po drodze spotykam osiołka zaintrygowanego moim biegiem.
Rudawski Park Krajobrazowy powala swą zielonością. Jest tak malowniczy, jak namalowane pędzlem obrazy najwyższej klasy malarza. Nie brakuje tu nic.
Jest cisza spokój, woda, góry, las,
mówię Wam ta kraina pokocha Was.
wlodec
Pędząc przez Rudawy nie mogłem oprzeć się myśli, jak to będzie cudownie tutaj wrócić, gdy teściowa naszego szybkiego przyjaciela Jaro z Zabieganego Teamu, wyjedzie na kilka dni, a My z całą paczką wpadniemy nieco udeptać okoliczne szlaki. Czerwony szlak jedynie odsłania kawałek tej pięknej ziemi. Móc udeptać pozostałe szlaki już na samą myśl noga sama chodzi.
Napierając na Ostrą Małą dopadł mnie delikatny kryzys. Mając w nogach ponad 80km żwawym rytmem, lekko mnie zatkało. Doświadczenie pozwoliło szybko zażegnać kryzys i już mogłem puścić się w wir zbiegania do Lubawki.
Pierwszy nocleg na szlaku w samym centrum Lubawki na rynku w Hotelu Lubavia. Zanim tam trafiłem odwiedziłem jedyny otwarty w niedzielny wieczór sklep w mieścinie. Był to całodobowy sklep nocny z alkoholem, a na moje: Dzień Dobry, czy są owoce?, Pani wybałuszyła oczy i wybuchła uśmiechem. Udało się znaleźć dwa fanty: wafle ryżowe i czekoladę gorzką.
W Hotelu witają mnie bardzo sympatyczni ludzie słowami Pan Maratończyk. Udaję się też, dzięki Rubin ,dostać solidny rabat na spanie.
Dzień pierwszy 100km, w górę wyszło 3781, w dół 3765 Czas 14h 55′
Etap drugi 18 Maj 2015 Lubawka
Drugi etap poszedł w ruch o godz. 5:10, na dobry poranek Góry Krucze, Wzgórza Krzeszowskie oraz Pasmo Lesistej. Pogoda zapowiadała ciepły piękny dzień. Już z samego rana widoki cudowne. W odległości 9km za Lubawką jest ciekawe miejsce nazywa się Betlejem. Rozważałem tutaj nocleg po pierwszym dniu napierania, jednak stwierdziłem, że lepiej będzie zrobić trochę mniejszy kilometraż i mieć więcej czasu na regenerację. Dalej nasz malarz od obrazów przenosi nas w przepiękne widoki. Za Krzeszowem, wspinając się na Wzgórza Krzeszowskie barwa kolorów i panorama rozkłada na łopatki.
Na GSS jest dużo przelotów asfaltowych, których nienawidzę. Jedyny plus tego jest, że można zobaczyć budownictwo oraz ich stan, po którym można stwierdzić jak się żyje ludziom. Czasami widoki są bardzo przykre, a świeżość budynków uleciała bardzo dawno.
Dziś na obiad pójdą Góry Sowie, ale za nim to nastąpi najpierw Góry Suche, które kończą się w Jedlinie Zdrój. Tam też przerwa na doładowanie baterii.
Góry Sowie znam, trenowałem w nich. Wiem, że przy słonecznej pogodzie potrafią dać w kość. Wiem też, że mimo pilnowania szlaku w biegu można się zatracić.
W samo południe wbiłem się w Park Krajobrazowy Gór Sowich. Słońce tego dnia wysoko, bardzo wysoko. Gdy mocno wieje to nie jest przyjemnie biec, ale gdy nie wieje to Słońce grzeje jak kaloryfer w zimowy wieczór. Plusy i minusy pogody.
Plus i minus to jedyne co widzę,
Plus i minus to jedyne co słyszę,
Plus i minus to jedyne czym żyję
Kaliber 44
Zanim dotarłem do Przełęczy Sokoła, dwa razy szlak spłatał figla. Oznaczenia są słabe lub było ich brak. Kilkaset metrów dorzucam i kilka minut do worka.
Podejście na Wielką Sowę znam nie tylko z treningów. Byłem tutaj kiedyś na zawodach. Mijam kilku turystów.
Uhu Uhu Wielka Sowa. Na górze trwają jakieś prace budowlane. Liczyłem na mini sklepik w wieży, ale z powodu tych prac jest zamknięty. Przelot przez Góry Sowie, może okazać się ciężki, gdy nie ma się dostatecznej ilości płynów, a Słońce daje po pacynce.
Docierając pod Twierdzę Srebrnogórską leciałem na samych ostatkach kropli wody. Musiałem dawkować odpowiednie proporcje, by starczyło do Srebrnej Góry. To był solidny trening wytrzymałości. Twierdza po ciężkim boju w Górach Sowich zdobyta. Tuż przy szlaku zdążyłem przed samym zamknięciem zaopatrzyć się w płyny, ale żeby coś zjeść było już za późno.
Góry Bardzkie to przelot z Małej Przełęczy Srebrnej na Słupiec. I to właśnie Słupiec będzie moim drugim noclegiem na trasie GSS. Nocleg mam zaklepany w starym PRL – owskim Domu Wypoczynkowym. Żeby tam trafić to pół Słupca trzeba przerzucić do góry nogami. Stan w środku taki, że bałem się dotykać klamki, aby nie odpadła, a cena za nocleg solidna. Jest łóżko, łazienka z gorąca wodą, a to dla spragnionego i zmęczonego człowieka wystarczy. Na recepcji można zamówić herbatę. Działa też WiFi.
Dzień drugi 92 km; pod górę 3174m, w dół 3172m; czas 15h11′
Etap trzeci 19 Maj 2015 Słupiec
Ze Słupca do Wambierzyc jest łatwy przelot przez Wzgórza Włodzickie i Wzgórza Ścinawskie. Jeśli ktoś jest w temacie ultra biegów górskich ten wie, że od jakiegoś czasu poruszam się trasą 7 Szczytów, z tym, że ….. pod prąd.
Znam te zakręty, miejsca i każdy centymetr doskonale. Od dwóch lat wylewam pot na trasie 7 Szczytów, a odcinek w Wambierzycach szczególnie pamiętam, bo zawsze tutaj łapie mnie kryzys. Ale nie tym razem. Tym razem jestem tutaj tak wcześnie, że o kryzysie nie może być mowy, a Słońce jest niziutko i na pewno nie przygrzeje w piekarnik. Wracają wspomnienia, te piękne jak i te bolące.
Tuż przed Wambierzycami pole rzepakowe tryska żółcią tworząc piękną panoramę na Góry Stołowe. Zaraz za Wambierzycami zaczyna się odcinek Gór Stołowych. Sarenka zapuściła żurawia i czai z trawy co jest grane. O godzinie 8:00 osiągam Rogacza, co zwiastuje półmetek trasy GSS.
Obserwuję niebo z zaniepokojeniem. Dziś miały zacząć się już duże opady deszczu. Chmur przybywa z każdej strony, a najwięcej zbiera się ich w kierunku w którym zmierzam.
Z Rogacza pięknie leci się na Skalne Grzyby, następnie na Szczeliniec i do Karłowa. Z Karłowa bardzo ciekawym szlakiem na Skalniaka. Jedno z ciekawszych miejsc jak dla mnie kończące się Błędnymi Skałami okupowane przez szkolne wycieczki. Niebo zamienia się w wietrzne i mokre krople. Przyspieszam, bo znajduję się na wyeksponowanym terenie, a nigdy nie wiadomo co tam za kocioł w niebie się zagotuje.
Z Błędnych Skał to szybki zbieg do Kudowy Zdrój. Tam to też natrafiam na bar mleczny. Biorę ziemniaki ,surówkę i kompot. Płacę 2zł10gr. Surówkę smaczna i dobra, ale ziemniaki zalatują mi zmieszane z masłem. Zwracam tackę z ziemniakami, popijam kompot i następnie ląduję w warzywniaku obok. Co tu mówić Raj dla weganina.
Po posiłku Wzgórza Lewińskie, które prowadzą mnie do Dusznik Zdrój.
W Dusznikach atakuję ,,Biedre’’. Konsumpcja owoców świata na schodach przy lekko łzawiącym niebie.
Odcinek Duszniki Zdrój- Zieleniec-Lasówka to Góry Orlickie. Niestety tyle asfaltu się tu klepie, że się odechciewa. Droga Sudecka. Monotonia i katorga dla mnie. Szukałem jakiejś ścieżyny tuż obok drogi, ale nic nie ma. Kto wie, czy ten asfalt nie był przyczyną moich losów w dalszej części trasy. Na domiar tego, niebo rozpłakało się jeszcze bardziej, a tuż przed samym Zieleńcem, się rozbeczało. Trochę zdziwiony byłem, bo napierając z Dusznik Zdrój do Zieleńca, tuż przed nim znów ujrzałem tablicę informacyjną Duszniki Zdrój. Zanim ogarnąłem, o co chodzi zobaczyłem też tabliczkę Zieleniec.
W Zieleńcu przymusowa przerwa przez mocne opady deszczu pod sklepem na ławeczce, ale z daszkiem. Bla bla przez telefon z Rubin. Wyjaśniliśmy też jeden skręt szlaku, który zrobiony jest tylko po to, aby dosłownie przejść pod samym progiem schroniska.
Z Zieleńca do Lasówki to dalsze klepanie asfaltu – daleko jeszcze?!.
Dopiero w Lasówce można wbić się na normalną drogę, czyli szlak prowadzący do schroniska Jagodna. Momentami jest taka kupa błota, że przypomniał się mi Beskid Niski z GSB.
Schronisko omijam mimo głodu, a na pocieszenie znowu klepanie asfaltu Drogi Sudeckiej.
Dzisiejszy nocleg zaplanowany we wsi Ponikwa. Zanim tam dotarłem na łąkach już po odbiciu z asfaltu, miałem spotkanie pierwszego stopnia z krową. Tyle co miałem mały problem ze szlakiem, który szybko rozwiązałem i ku radości nabierałem prędkości, znad przeciwka niczym strzała mknęła w moją stronę krowa!. Jakieś dwa metry przed sobą wyhamowaliśmy prędkość. Stanąłem i myślę zdezorientowany co jest grane?!. Pierwsze co to sprawdzam, czy to nie aby byk. Uf, to nie byk. Ale co z tego jak krowa znowu napiera w moją stronę. Podbiega i oddala się. I tak kilka razy. Gdy ruszam w jej stronę ona rusza w moją. Na nic zdaję się rozmowa z nią. Krzyczę do domu, a ona nic. Obczajam krzak w pobliżu. Szybkim susem jestem tuż przy nim, ale krowa powtarza mój ruch i też już jest przy krzaku. No i zaczęło się. Ganianie wokół solidnego krzaka. Raz w jedną, raz w drugą stronę, jak w berka, albo jak chłopak z dziewczyną, który robi zaloty do dziewuszki. Tylko w tym przypadku to chyba krowie zebrało się na figle. Nie wiem, czy czasem jej przed chwilą byk nie ,,wybyczył’’, bo z gospodarstwa obory, które było tuż obok, byk dawał o sobie znać tak mocno, że nie chciałbym się z nim spotkać. Słychać go było chyba na całą wieś. Wyczekałem moment, gdy zaczęła podgryzać trawkę i cicho chodem dałem dyla do wsi. Tak żwawej krowy w życiu nie widziałem, a ogonem merdała jak pies wyprowadzony na spacer.
Ponikowo nad Ponikiem, ale bez paniki napisała Rubin w poście relacji, którą mogliście śledzić.
Gospodarstwo Agroturystyczne, w którym nocowałem jest przepiękne. Gospodarze bardzo sympatyczni, a gospodyni lubi jedzenie wegańskie, z czego oczywiście skorzystałem. Kasza jaglana z warzywami smakowała wybornie.
Dzień trzeci 94,5km, w górę 2284m, w dół 2299, czas 14h41’
Etap czwarty 20 Maj 2015 Ponikwa
Gospodarze wiedzieli o moim porannym planie. Kładąc się spać byłem niemal przekonany, że rano obudzę się i zobaczę ulewę , przekręcę się na drugi bok i dalej będę spał. Jeszcze w środku nocy lało, ale gdy otworzyłem oczy, była cisza. Nie padało. Można było wskoczyć w kimono i ruszyć przed siebie. Ukradkiem przez tylne wyjście opuściłem ciepłe gospodarstwo i o godzinie 4:55 już byłem na szlaku. Chmury wisiały niziutko, ale przez najbliższe 2-3 godziny stwierdziłem, że większych opadów nie będzie. Zaczął się wyścig z czasem, ile uda się zrobić przed zapowiadanymi ulewami.
Mokre łąki dały sygnał, że dziś nie będzie łatwo. W Długopolu Zdrój cisza jak makiem zasiał, a planowałem śniadanie. Mokrych łąk ciąg dalszy i od rana już w butach mokro. Tyle saren co do tej pory nie widziałem nigdzie na GSS. Całe stada. Szlak w jednym momencie ucieka, ale dzięki wskazówce Dominika, tego co zrobił stary GSS w 98h35’, wiedziałem że muszę uważać w tym miejscu. Odcinek Długopole Zdrój – Wilkanów to fragment Kotliny Kłodzkiej.
Za wszelką cenę jak najszybciej chciałem dotrzeć do Marianówki, by mieć łąki i w perspektywie opadów deszczu odkryty teren za sobą i mieć możliwość schowania się w terenie zalesionym. Wraz z napieraniem pojawia się mżawka. Mniej lub bardziej mży.
Wreszcie docieram pod stoki Góry Iglicznej. O godzinie 7:29 jestem już na szczycie i cieszę się ze śniadania jakie zaplanowałem w Międzygórzu. Na śniadanie owoce ze spożywczaka, w menu pojawiły się m.in. tak długo oczekiwane przeze mnie truskawki. Czerwona słodka moc wypełnia mnie i napieram na strome podejście do schroniska na Śnieżniku. Po drodze mijam dwóch turystów. Ubrani w bluzy i kurtki przeciwdeszczowe, ja w krótkim rękawku, dopiero tuż przed schroniskiem zakładam bluzę, bo zaczyna wiać.
W schronisku ładuję pyszną świeżą surówkę i słucham ciekawej historii wieży jaka to kiedyś stała na szczycie Śnieżnika. Jak dobrze pamiętam wysadziła ją ówczesna władza w 1972 roku. Zostało z niej tylko zdjęcie. Po co? Dlaczego? Nie wiem, nie zapytałem, bo czas mnie gonił i ruszyłem dalej w misję.
Mgła oblewa teren dookoła. Wilgotność duża, widoczność słaba, ale nie leje więc nie jest żle. Coś tam kapie i z czasem, gdy docieram do Czarnej Góry rozpadało się. Na jej szczycie leje, czym prędzej zbiegam w dół w stronę Lądka Zdój. Jest to łatwy odcinek pod warunkiem, że nie pada. Momentami robię przystanki pod drzewami, by przeczekać mocniejszy opad. Krótkie przystanki przeradzają się w długie przystanki. Najdłuższy miał czas około godziny. W bezruchu nie można wtedy zostać, bo grozi wychłodzeniem. Deszcz, wiatr, niska temperatura, kupa kilometrów w nogach, a ja pod drzewami rozgrzewałem się robiąc przysiady i pompki.
Mógłbym napierać dalej i dotrzeć do celu moknąc przy tym kilka razy. Tylko trzeba sobie zdać sprawę z kilku rzeczy. Czy wychłodzony organizm nadal będzie wstanie jutro być w ruchu, czy rzeczy wyschną, by móc wskoczyć w suche nazajutrz. Z tym nie jest tak łatwo. Z doświadczenia wiem, że nie wszędzie da się wysuszyć rzeczy, nie wszędzie jest gorąca woda, nie wszędzie grzeją. Miałem już różne niespodzianki. Czy następnego dnia nadal będzie padać, bo jeśli tak to ile ubiegnę znowu cały mokry, być może w mokrych rzeczach. Zawsze trzeba rozpatrywać wszystko. To są czynniki, które mogą zaważyć na całym przedsięwzięciu. Jeden błąd, jedna zła decyzja może kosztować bardzo dużo.
Gdyby to był ostatni dzień napierania, grzałbym ile wlezie i nie patrzył na warunki pogodowe.
Skacząc tak pomiędzy większymi opadami z grzędy drzew na grzędę, docieram do Lądka Zdrój. Stąd jest niełatwy odcinek do Złotego Stoku przez Jawornik Wielki. Sporo podejścia, wiatr, mgła, deszcz, wycinka drzew, przez którą szlak zamieniony jest w breję błota i kałuż i tym samym bardzo słabe oznaczenie spowodowało bardzo surowe warunki na tym odcinku. W Złotym Stoku miałem serdecznie dość. Zacząłem też odczuwać lewą nogę na wysokości golenia. Po godzinie spędzonej pod piwnym parasolem, wpadłem na pomysł, by zdobyć parasol i postawić dziś kropkę nad i, na starym szlaku GSS, który kończył się w Paczkowie. Dotychczasowy najszybszy przelot starego GSS wynosił 98h35’ godziny, zrobiony przez Dominika Ewalda we wrześniu zeszłego roku.
Po zaliczeniu trzeciego sklepu w poszukiwaniu parasola, z nową zdobyczą napieram do Paczkowa. Jest to klepanie asfaltu do znudzenia. Dominik napisał mi, że dla niego GSS mógłby się kończyć już w Złotym Stoku. Też tak uważam, bo tam kończą się góry.
W Paczkowie melduję o 20:27. Po 360km ,,stary’’ GSS od momentu startu machnięty w 87godzin 23 minuty. I już w tym momencie poczułem się spełniony.
Dzień czwarty 74,5km, w górę 2098, w dół 1998 czas 15h32’
Etap piąty 21 Maj 2015 Paczków
Gdy zasypiałem w Paczkowie w bardzo zimnym pokoju z jeszcze zimniejszym grzejnikiem, wiedziałem, że coś jest nie tak z moją lewą nogą. Na wysokości golenia pojawiła się górka i bolała. Nie mam pojęcia, gdzie co jak i kiedy. Podejrzewam dwie rzeczy, że gdzieś na zbiegu jak potknąłem się, lub od klepania asfaltu. Rano ból był większy i przeszła mi myśl, aby odpuścić dzisiejszy etap.
Niebo zachmurzone, ale bez opadów. Biec nie dawałem rady przez ten ból. Postanowiłem spróbować iść i zobaczyć jak będzie. Odcinek ten to znów udeptywanie asfaltu. Droga jest malownicza, wioski ładne i podobała się mi, ale powiedziałbym, że jest to wspaniały odcinek na rower.
Ból próbowałem koić mokrymi liśćmi, a jak nie były mokre to moczyłem w kałuży i okładałem kontuzję. Niestety opuchlizna coraz większa, ból większy, skóra czerwona i rozgrzana jak pies. Próbowałem jeszcze lody ze sklepów, ale tyle co przyłożyłem to lód topił się po 5 minutach. Po podjęciu wyzwania, przejściu 41km podjąłem decyzję o wycofaniu się z GSS.
Dokładnie na 401 kilometrze o godzinie 13:35 na Rozdrożu Pod Czechami zakończyłem imprezę. Do końca zostało jakieś 40km i Góry Opawskie. Decyzja była trudna, ale jedyna właściwa i rozsądna.
401 kilometrów Głównego Szlaku Sudeckiego pokonałem w 104 godziny 31 minut. Stara wersja GSS zrobiona w 87godzin 23 minuty i jest to o ile mi wiadomo najszybszy przelot.
Dziękuje za wsparcie, kciuki, miłe słowa , doping i że byliście duchem ze mną na szlaku.
Projekt wspierał sklep black-rock.pl. Wsparcie medialne zapewniła Planeta Gór.
Relację na FB przekazywała Wam Rubin (Monika)
Dziękuję i do następnego……
Łukasz Pawłowski (wlodec)