Chyba każdy biegacz słyszał o najsłynniejszym Ultra w Polsce Rzeźniku i dlatego tym razem nie o tym będzie. Dzień po biegu głównym odbywa się niedoceniany bieg towarzyszący Rzeźniczek. Wiele osób traktuje go niepoważnie, porównując przy tym niepotrzebnie do Rzeźnika. Prawda jest taka, że to pełnowartościowy bieg górski na dystansie ok 26 km.
Trasa biegnie niebieskim szlakiem granicznym do Okrąglika i w dół do Cisnej szlakiem czerwonym.Jest trudna i niewiarygodnie piękna. No i ja właśnie przez przypadek pobiegłem w tym biegu. Przez przypadek ponieważ kilka tygodni przed startem siostra postanowiła złamać bark i dostałem pakiet w spadku 🙂
Na linię startu w okolice Balnicy przejeżdżamy kolejką wąskotorową co wprowadza fajną atmosferę przed biegiem. Szybka rozgrzewka, ostatnie krzaki i 3 2 1 START… Pierwsze kilometry zgodnie z założeniem, dość mocno ale wolałem być z przodu stawki niż później wyprzedzać na wąskich ścieżkach. Od początku na czele biegł Marcin Świerc co mnie zupełnie nie zdziwiło ale kolejny zawodnik cisnął tuż za nim więc pomyślałem, że mamy tu więcej kozaków niż się mogło wydawać. Ja w każdym razie biegłem swoje plasując się gdzieś w okolicy dziesiątego miejsca. Pierwsza połowa trasy zleciała mi bardzo szybko mimo tego, że praktycznie cały czas było pod górę. Zbiegając na przełęcz w Roztokach Górnych gdzie był pierwszy i jedyny punkt odżywczy nieco za bardzo się wyluzowałem i wyciąłem pierwszą glebę wprost pod nogi kibiców zaplątując się w wysokiej trawie (później od siostry dowiedziałem się, że co druga osoba w tym miejscu się przewracała więc spoko 🙂 ) łyk wody i bez zatrzymania zacząłem „wspinaczkę” pod Okrąglik i tu zrobiłem najlepszą rzecz jaką mogłem czyli zmusiłem się do zjedzenia batona energetycznego, który dał mi niewiarygodnego Powera.
Po wejściu na Okrąglik, dokładnie w miejscu łączenia się szlaków wyprzedziłem kolegę, który tak zacięcie deptał po piętach Marcinowi Świercowi na pierwszych kilometrach. Był totalnie wydojony z energii, nie jestem pewien ale chyba resztę trasy przeszedł… Zaczynam zbiegać i nagle pojawia się ulewa. Niby fajnie ale mokre kamienie to niebezpieczne kamienie, o czym przekonałem się dosłownie za kilka minut. Biegnę na maksa po naprawdę dużej stromiźnie i zaliczam kolejną glebę, tym razem nie jest to wygodne legowisko w trawie a konkretne głazy. Przewracam się na ugięte ręce w łokciach próbując zamortyzować upadek, czarny scenariusz pojawił mi się przed oczami. Na pewno coś mi pękło pomyślałem. Ale nie, natychmiast wstaję i lecę dalej. Byłem w szoku, poza zdartą skórą na kolanach i rękach zupełnie nic. Dostałem nauczkę więc resztę trasy pokonałem z nieco większą uwagą. Niemal do samego końca szlak prowadzi przez gęsty las więc nie widziałem jaka jest odległość do osoby biegnącej przede mną. W pewnej chwili nie dalej niż kilkanaście metrów ode mnie usłyszałem głośne dopingowanie i wtedy zdałem sobie sprawę, że kogoś doganiam więc podjąłem walkę. Wybiegając z lasu na tory kolejki miałem kolegę na wyciągnięcie ręki. Walczyliśmy do samego końca… Nie dał się ! Wpadłem na metę trzy sekundy po nim zajmując 11 miejsce z czasem 2h38min45s.
Muszę przyznać, że spodobało mi się to górskie bieganie. Przeżyłem fantastyczną przygodę i zamierzam wrócić za rok żeby zmierzyć się z Rzeźnikiem.