Był piękny wiosenny poranek pod Przemyślem. Wyszedłem z hotelu zrobić 400-metrówki. Ważny trening w moim planie. Czułem ciężki żołądek przez wczorajszą mięsną kolację. Dwa kilometry roztruchtania i pitstop w krzakach. Ulga, ale częściowa. Walka. 400m w maksymalnym tempie i znowu krzaki. Przepraszam za dosłowność. Sram i rzygam dalej niż widzę. Czuję w ustach wczorajszą kiełbasę. Wracam z podkulonym ogonem. Trening poszedł w diabły.
Cały dzień tylko mięta. W sumie zdarza mi się to regularnie, często jadam w trasie. Stołując się poza domem trafiam na najgorszej jakości mięso. Często nie pierwszej świeżości. Olśnienie! Odstawienie mięsa zredukuje ten problem. Banalne rozwiązanie problemu. A więc zapadła pierwsza decyzja – wegetarianizm. Tak będzie prościej.
Minęły ponad dwa lata bez mięsa. W międzyczasie kilka maratonów, wiele innych startów. Problem częstych zatruć rozwiązałem całkowicie. Prawda jakie proste? Zamiast tłumaczyć, czy wyłuskiwać z talerza mięso – dostaję inny, zdrowszy posiłek. Znajomi przywykli do mojego „dziwactwa”. Rozmawiam z „bezmięsną” koleżanką o książkach Scotta Jurka „Jedz i biegaj” i Richa Rolla „Ukryta siła”. Ona mówi, że w zasadzie w swoim otoczeniu nie ma wegan. Ja się chwalę, że znam kilkoro. Wymieniam imiona. Okazuje się, że wszyscy z nich biegają. Zaczyna mnie zastanawiać – skąd taka nadreprezentacja wegan w sportach wytrzymałościowych. To nie może być przypadek. Nie byłbym sobą gdybym nie sprawdził. Zostaję weganinem na próbę. Chcę sprawdzić co się zmieni w moich treningach. Odstawienie mięsa znacząco ograniczyło problemy żołądkowe. Co po odstawieniu innych produktów zwierzęcych?
Pierwszy maraton w opcji wegan jest ciężki. Trafił się typowy crossowy, w terenie, z podbiegami. 42 kilometry później czuję zmęczenie, jem wegański posiłek. W domu godzinka snu i tego samego dnia wieczorem przez dwie godziny prowadzę zajęcia pływackie na basenie. Okazuje się, że w opcji wegan regeneracja moich mięśni jest błyskawiczna. Jestem w szoku. Wchodzę w najintensywniejszy okres przygotowań w moim życiu. Kilka godzin nawet po najcięższym treningu równowaga wraca. Mogę dłużej, mogę więcej. Z jedzeniem poza domem – charakter mojej pracy zmusza mnie do częstych podróży – jest lepsza zabawa, ale uczę się, że najedzony weganin, to zaopatrzony we własne produkty weganin. Zawsze wożę ze sobą żelazną rezerwę. Ale warto. Cholernie udany eksperyment!
Sorry – nie ma w tym tekście ideologii. Fajnie, że zwierzęta itp., ale dla mnie to bonus. Jestem pragmatykiem. Prawie weganinem (czasem jednak jadam miód).
Tomek Staśkiewicz