Jedz i biegaj – nie przypadkowo tak właśnie nazwał swoją książkę jeden z najlepszych wegańskich ultra maratończyków. To, że jedzenie i bieganie idą w parze wiemy nie od dziś. Jedzenie bez biegania może istnieć ale bieganie bez jedzenia już raczej nie. Dlatego kiedy zacząłem swoją przygodę z bieganiem zacząłem bardziej świadomie podchodzić do kwestii żywieniowych. Na diecie roślinnej jestem od prawie 15 lat, ale to właśnie bieganie otworzyło mi oczy na wiele spraw związanych z jedzeniem.
Nie posiadam co prawda jakiegoś sztywnego menu, którym się kieruję i jestem jego niewolnikiem. Raczej staram się jeść to, na co mam aktualnie ochotę. Inaczej ma się sprawa, kiedy mam coś zjeść przed ważnym startem. Zazwyczaj sięgam do sprawdzonych przepisów, tak aby na trasie nie tracić cennych minut na wizyty w toalecie. Śniadanie w dniu biegu zazwyczaj jem na 2-3 godziny przed startem i jest to zazwyczaj owsianka z bakaliami na mleku sojowym lub naleśniki z twarożkiem z nerkowców, bananami i świeżymi owocami – jeśli takowe jeszcze występują lub już występują. Tak więc jest to typowe śniadanie, bez większych udziwnień.
Dlatego na potrzeby tej zabawy pochwalę się tym, co jem na śniadanie, obiad i kolację w normalnym dniu, kiedy np. nie biegam. Śniadanie to podstawa, dlatego musi być duże i wartościowe. Zastanawiałem się, co wybrać z zestawu wielu różnych kombinacji, ale padło na tofucznicę. Jak ją robię? Przepis jest bardzo prosty. Bierzemy kostkę aksamitnego tofu i rozdrabniamy ją widelcem. Podobnie traktujemy szklankę ugotowanej cieciorki (w wersji ekspresowej, może być ta z puszki). Następnie na rozgrzanej oliwie szklimy małą, drobno pokrojoną cebulkę. Dodajemy rozdrobnione tofu, cieciorkę i przyprawiamy solą (najlepiej kala namak, ta sól nada nam potrawie „jajecznego” posmaku) i pieprzem. Ja dodaję odrobinę kurkumy, żeby nadać tofucznicy pięknego, żółtego koloru. Teraz wszystko mieszamy i przekładamy na talerz. Dodajemy sałatę, pomidory i rzodkiewkę i już mamy konkretne śniadanie. Robimy do tego jeszcze jakiś koktajl na bazie bananów i np. własnej roboty mleka ryżowego, dodajemy kakao i jesteśmy wystarczająco najedzeni. Jeśli mamy dzień rozpusty – jemy jeszcze np. muffiny o smaku cappuccino.
Tuż przed południem miseczka ryżu z mleczkiem kokosowym i owocami doda nam energii i witamin.
Obiad też musi być porządny, dlatego zawsze staram się jeść zupę i drugie danie. Też nie wiedziałem co mam wybrać, ale zestaw zupa z zielonego groszku, plus burgery i deser znów wydał się najciekawszym rozwiązaniem. Na przygotowanie tego wszystkiego musimy mieć trochę czasu, ale gdy wszystko dobrze rozplanujemy, to samo wykonanie tych wszystkich potraw nie zajmie nam więcej niż kolejny nudny film na TVN.
Zupa. Wystarczy ugotować rosołek z marchewki, selera, pora i pietruszki, dodać puszkę zielonego groszku, wszystko zblendować, doprawić do smaku i voila – zupa gotowa. Dodajemy uprażone pestki dyni, suszone pomidory i zupa gotowa.
Burgery. Tu musimy trochę wcześniej ugotować buraki, najlepiej poprzedniego dnia gotujemy ich więcej, jak robimy np barszcz ukraiński. Podobnie robimy z kaszą jaglaną, z której robimy deser i używamy jej do burgerów. Jeśli te dwa składniki mamy już gotowe, to reszta idzie jak z płatka. Ścieramy buraki na grubych oczkach, dodajemy ugotowaną kaszę jaglaną, dodajemy posiekaną cebulkę, uprażone pestki słonecznika i sezamu, dodajemy przyprawy, trochę bułki tartej, olej, czosnek, trochę zieleniny wszystko ładnie wyrabiamy, mieszamy, lepimy kulki i spłaszczamy je tak, aby uformowały się kotlety o średnicy okło 10cm. Późnej już tylko papier na blachę, na papier odrobina oleju i całość wrzucamy do pieca rozgrzanego do 200 stopni. 20 minut i burgery gotowe.
Deser. Przez te 20 minut robimy deser. Miksujemy kaszę jaglaną z dodatkiem mleczka kokosowego do uzyskania gęstego budyniu. Dosładzamy według uznania. Przekładamy masę do filiżanki. Przyklepujemy. Odwracamy filiżankę do góry spodem i wykładamy masę „budyniowa” na spodek. Polewamy musem malinowym, lub truskawkowym, posypujemy wiórkami kokosowymi, przystrajamy owocami i do lodówki.
Jemy oczywiście w kolejności zupa, burger, deser:)
Jeśli biegam następnego dnia rano, to zazwyczaj na kolację jem jakiś szybki makaron. Opcja ze świeżym szpinakiem, suszonymi pomidorami i czymś sojowym jest chyba bardzo łatwym i szybkim rozwiązaniem.
Na zakończenie dnia jeszcze tylko wegańska galaretka z owocami i kulinarny zapis z dziennika wegetariańskiego biegacza mamy kompletny. Chcecie więcej przepisów, zdjęć lub po prostu nie wiecie jak się zabrać do ugotowania czegoś – służę pomocą:)
PS. Na dłuższe wybiegania zazwyczaj zabieram ze sobą domowej roboty izotonik z soku z selera naciowego, wody, soku z cytryny i tłoczonego soku jabłkowego. Dodatkowo albo zabieram ze sobą batony, też własnej produkcji, albo szwedzki specyfik o nazwie chokladbollar.