Brałem udział już w wielu zawodach biegowych, ale nigdy jeszcze w wiosce, w której mieszkam. Pierwszy bieg na 10 km w podpoznańskim Suchym Lesie zakończył się sukcesem – na metę dotarło kilkuset zapaleńców.
Atmosferę święta czuje się od samego rana. Kiedy wychodzę przed dom, widzę grupkę dziewczyn w biegowych butach, dziarskim krokiem idących w stronę biura zawodów.
Słońce, słońce gorące
W centrum Suchego Lasu czuję jak nad Jeziorem Maltańskim w nieodległym Poznaniu, wokół którego od lat ścigają się uczestnicy Maniackiej Dziesiątki, nad którym przede wszystkim przez lata mieściły się start i meta poznańskich maratonów oraz półmaratonów. Zresztą następnego dnia nad wspomnianą Maltą czeka mnie kolejny dziesięciokilometrowy wyścig. Bieg Piotra i Pawła to kolejna impreza, która odbywa się po raz pierwszy, a ja z kolei po raz pierwszy zaliczę dwa zawody dzień po dniu.
„Pewnie jutro będzie ciężko, ale i dziś niełatwo” – myślę sobie, ustawiając się na starcie sucholeskich zawodów.
Niełatwo, ponieważ słońce na błękitnym niebie przygrzewa coraz mocniej, a każdy biegacz wie, że podczas upałów trudno dać z siebie wszystko…
Na szczęście nie mam już wiele czasu na te czarne myśli, bo oto Artur Kujawiński daje sygnał do startu. Zaczynam szybko. Upał upałem, ale przecież każdy chce złamać życiówkę! Już po trzech kilometrach czuję jednak, że będzie naprawdę ciężko. Siły wyciekają ze mnie wraz z kolejnymi litrami potu. Na szczęście wspierają nas moi współmieszkańcy, dopingując nas okrzykami równie gorącymi jak słońce, a co ważniejsze, polewając nas cudownie chłodną wodą z ogrodowych węży. Czuję się jak podczas półmaratonie w Grodzisku Wlkp., który słynie z niesamowitych kibiców. Kiedy kończymy pierwszą pętelkę, dogania mnie Leszek, kolega z klubu Vege Runners:
– Chciałem złamać 40 minut, ale przez tę pogodę muszę zweryfikować te ambitne plany! – krzyczy mi do ucha, po czym… bez większego trudu znika mi z ócz za najbliższym zakrętem Cóż, jest o 15 lat młodszy.
Czyste szaleństwo
Chwilę później docieram do bufetu. Wreszcie mogę napić się zimnej wody! Przy takiej pogodzie jeden punkt nawadniania to chyba jednak trochę za mało… Drugie okrążenie znoszę gorzej – czuję każde, najmniejsze nawet wzniesienie. Dlaczego do tej pory wydawało mi się, że Suchy Las jest płaski? Do tego za dwa tygodnie mam wziąć udział w Maratonie Gór Stołowych, gdzie naprawdę będzie stromo. Szaleństwo?
„Czyste szaleństwo do utraty tchu, nic nie zatrzyma rozpędzonych nóg…”- pocieszam się w myślach słowami z przeboju TSA.
Wreszcie kończymy drugie kółko. Uśmiechnięty Artur Kujawiński kieruje nas na stadion. Jeszcze tylko pół okrążenia po bieżni i meta. Wreszcie można odpocząć, napić się wody, nacieszyć życiówką. Bo w końcu urwane 11 sekund to przy takiej pogodzie nie byle co!
Kolejnego dnia rano jadę do Poznania. Nad Jeziorem Maltańskim przeżywam déjà vu, bo oto znów sygnał do startu daje nam niezmordowany Artur Kujawiński.
Pogoda wydaje się przyjaźniejsza niż wczoraj, bo palące słońce skrywa się za chmurami, więc choć jest dość duszno, biegnie się lepiej. Lepiej nie znaczy jednak szybciej. Na własnej skórze przekonuję się, że udział w zawodach biegowych dzień po dniu to średni pomysł. Choć niby prościej jest okrążać jezioro niż krążyć po wiejskich uliczkach, tym razem życiówka nie pęka. Ale i tak jestem najszybszym przedstawicielem swojej wsi!
Krzysztof Ulanowski