Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć się im na biegu w moim rodzinnym mieście. Większość zawodników w okolicach biura zawodów przygotowywała się do biegu. Słychać było gwar, ktoś się ustawiał do pamiątkowego zdjęcia przed biegiem, ktoś zdradzał szczegóły swojej taktyki. W powietrzu unosiła się pozytywna energia i na twarzach biegaczy gościły szerokie uśmiechy. A oni stali we dwójkę z beznamiętnym wyrazem twarzy i wzrokiem wbitym w ziemię. Jeszcze zanim zdążyłam się przebrać, zaczęli się rozgrzewać. Truchtali w okolicy przez dobre kilkanaście minut, ale za każdym razem kiedy pojawiali się w zasięgu mojego wzroku miałam wrażenie, że ani jeden mięsień na ich twarzy nie drgnął. Pomyślałam, że muszą się czuć nieswojo, otoczeni przez tłum wpatrujących się w nich oczu i gwar niezrozumiałego języka. Dzięki temu, że trasa biegu prowadziła tą samą ulicą tam i z powrotem, miałam okazję przyjrzeć się im również w biegu. Nie było dla nikogo niespodzianką to, że byli na czele stawki. Biegli ramię w ramię, niezwykle lekko, naprawdę przyjemnie było na nich patrzeć. Jak oni to robią, że zawsze wygrywają?
To pytanie zadał sobie również Adharanand Finn, a odpowiedzi na nie szukał u samego źródła – w Kenii. Wraz z rodziną przeniósł się do Iten, niewielkiego miasta przesiąkniętego na wskroś bieganiem. To właśnie tam trenuje wielu utytułowanych kenijskich biegaczy i pragnących ich prześcignąć europejskich czy amerykańskich sportowców. Finn przez kilka miesięcy wstaje przed świtem aby móc biegać z najlepszymi, podgląda ich styl, trenuje jak oni i jada to, co oni. Co więcej, stara się poznać historię życia swoich nowych kolegów, na tyle na ile pozwolą wejść w ich skórę i zrozumieć skąd sie bierze ich motywacja do treningów. Efektem tych kilku miesięcy ciężkiej pracy było spełnienie jednego z marzeń autora – przebiegnięcie maratonu oraz powstanie zapisu niezwykłej afrykańskiej przygody Brytyjczyka.
Dogonić Kenijczyków to książka bardzo barwna, miejscami zabawna, a przede wszystkim – dająca do myślenia. O ile prawie każdy biegacz marzy o tej charakterystycznej lekkości biegu i życiówkach zbliżonych do wyników czarnoskórych zawodników, o tyle pewnie nikt nie chciałby tego opłacić rezygnacją z wygodnego życia, jakie wiedzie. Ja nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak to jest trenować z perspektywą, że potencjalna wygrana będzie jedynym źródłem dochodu dla mnie, mojej rodziny, a często nawet całej wioski. Dla Kenijczyków bieganie to nie (tylko) pasja, to przede wszystkim ciężka praca, która razem ze spaniem i jedzeniem wypełnia ich dni. I to właśnie według Finna jest jeden z elementów wpływających na fenomenalne wyniki biegaczy. Pozostałe składniki kenijskiej tajemnicy są równie prozaiczne, a próbując je przełożyć na nasze europejskie warunki, pozostanie nam to, z czego każdy biegacz zdaje sobie sprawę – ciężką pracą i odpowiednią dietą można wiele osiągnąć. Nie zazdrośćmy Kenijczykom genów, nie czekajmy na tajemną recepturę, która sprawi, że magicznie przyśpieszymy. Bierzmy się do roboty!
Oprócz biegowych opowieści Finn przybliża nam również codziennie życie Afrykanów – przez wygląd ich domów i szkół, po zwyczaje kulinarne i stosunek do białych. Obraz Afryki, jaki przedstawia w swojej książce może wydawać się w pewnych momentach absurdalny, ale dzięki temu staje się jeszcze bardziej fascynujący.
Wbrew recenzjom Dogonić Kenijczyków które wcześniej czytałam, kolejne strony nie sprawiały, że miałam ogromną ochotę na długie wybieganie. Miałam za to ogromną ochotę dowiedzieć się, co kryje się na następnych stronach. I bardziej zaczęłam doceniać to, że biegam tylko dlatego, że sprawia mi to przyjemność.
-Natalia
książki wydana przez Galaktyke: