piątek 24, Maj, 2013

Królik z soi biega szybciej

W działe Gazety Wyborczej Polska Biega napisali o naszym klubie 🙂 Tekst dostępny w formie papierowej oraz na sieci.

Łacińskie słowo „vegetare” oznacza „rosnąć”, lecz ćwierć wieku temu, gdy przeszedłem na wegetarianizm, dla większości jarosz był synonimem niedożywionego słabeusza. Niektórzy myślą tak do dziś. Może właśnie dlatego tak wielu wegetarian bierze się za sport?

Tomasz Pająk i Bartek Sosna po zawodach w Tychach

Samotność długodystansowca?

32-letni Tomasz Pająk, informatyk z Krakowa, na wegetarianizm przeszedł 14 lat temu. Po roku zdecydował się na radykalną odmianę tej diety i wykreślił z jadłospisu również nabiał.
– Najpierw chodziło mi o zwierzęta, ale w miarę jak czytałem o właściwym odżywianiu, również o zdrowie. Część znajomych uważała, że weganin nie będzie mieć zbyt wiele siły. Trochę im na przekór postanowiłem, że wystartuję w maratonie. Zrobiłem to w 2004 r. i poczułem, że bieganie to coś dla mnie. Teraz mam na koncie jakieś 15 maratonów – przyznaje Tomek.

Niewtajemniczonym wydaje się, że bieganie to sport dla samotników. Jednak internet i zawody pozwalają poznać innych fanów biegania. Tomek zaprzyjaźnił się tak z Bartkiem Sosną, też z Krakowa i też weganinem. – Trening ze znajomymi to przyjemność, coś jak wspólne wyjście na piwo czy koncert – tłumaczy Tomek. – Doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby startować w barwach klubowych.

Razem raźniej

Tak powstał klub biegających wegetarian – Vege Runners. – Sam się zdziwiłem, jak szybko zaczął się rozrastać – kręci głową Tomasz. A Bartek dodaje: – Chcieliśmy promować wegetarianizm wśród sportowców i sport wśród wegetarian. Po latach biegania na diecie wegańskiej wiem, że to pomaga nadać mojemu życiu właściwy kierunek: zdrowie, brak nadwagi, czyste sumienie, przytomność umysłu.
Podobnie myślą i opowiadają w wywiadach najlepsi sportowcy świata, którzy zdecydowali się przejść na weganizm, sprinter Carl Lewis i ultramaratończyk Scott Jurek. Czy tak jest rzeczywiście?

Wprawdzie sam zacząłem mieć lepsze wyniki po przejściu na weganizm, rok temu na maratonie w Nicei udało mi się (wreszcie) złamać trzy i pół godziny, wydaje mi się jednak, że to bardziej kwestia wytrenowania niż diety.
Tak czy inaczej, wszyscy jesteśmy mężczyznami, którzy lubią rywalizować i bić rekordy. O biegających kobietach częściej się mówi, że trenują dla siebie: by zrzucić kilka kilo lub się zrelaksować. One też wstępują do Vege Runners.

– Zaczęłam biegać pięć lat temu, by odreagować stres, który wynosiłam z pracy – mówi Karolina Rzeźnik, 31-letnia księgowa z Poznania. – Jadłam wtedy mięso, jak większość. Na weganizm przeszłam po przeczytaniu artykułów o niehumanitarnej przemysłowej hodowli zwierząt – dodaje. – Dziś wiem, że „na roślinach” można pokonać Maraton Karkonoski, piękny, ale trudny bieg górski – podkreśla. Czasami była zmęczona ciągłymi komentarzami mięsożernych znajomych. Dlatego kiedy usłyszała o Vege Runners, ucieszyła się, że są ludzie tacy jak ona.

Brązowe oczy masz

Wegetarianie w schyłkowym PRL-u nie mieli łatwo.
– Żywiłam się groszkiem z puszki, ziemniakami i surówką, a kiedy na początku lat 90. przeczytałam „Kuchnię wegetariańską” Sarah Brown, to był kosmos! – śmieje się Kalina Olejniczak, dziennikarka poznańskiego Radia Merkury. Przeszła na wegetarianizm, gdy miała 18 lat. – Gdzie ja niby miałam dostać wszystkie te egzotyczne składniki?!
Dziś jest już zupełnie inaczej – w byle markecie można dostać kilka rodzajów tofu, wystarczy kliknąć myszką, a w sieci znajdziesz tysiące przepisów.
– Ziemniaki z surówką już nie wystarczają. Dziś przyrządzam takie pasztety z soi, że moi mięsożerni znajomi są przekonani, że to królik – uśmiecha się.

Karolina Rzeźnik

Kalina „od zawsze” uprawiała różne sporty, ale biegać zaczęła niedawno.
– Około czterdziestki człowiek zaczyna bardziej dbać o siebie, a bieganie to sport tani, nie wymaga wielkich przygotowań, karnetów – dodaje. – Biegam dla siebie, na zawody mnie na razie nie ciągnie – przyznaje. – Nie łączę też biegania z dietą, bo wegetarianizm jest dla mnie czymś tak naturalnym jak to, że mam brązowe oczy.

Kalina Olejniczak.

Na fali

Dla wegetarianki z wieloletnim stażem dieta roślinna jest być może czymś naturalnym, jednak dla nastolatki ma prawo stanowić niezwykłe odkrycie. Może też stać się ratunkiem.
– Wegetarianką zostałam w wieku 19 lat, zaraz po wyjeździe na studia do Warszawy – opowiada Karolina Grzeluk, dziś 28-letnia socjolożka. – To był cudowny okres, mogłam góry przenosić – wspomina.
Odrzucenie mięsa i przeprowadzka spowodowały, że przestała zajadać problemy, które dręczyły ją w liceum, zrzuciła 20 kg nadwagi.
– Płynęłam na fali przyjaźni, reggae i wiary w ideały – mówi poetycko.
Kilka lat później, gdy była w ciąży, poddała się społecznej presji, że jej dieta może zaszkodzić dziecku. W efekcie bardzo przytyła.
– Zaczęłam desperacko szukać ratunku, a jednym z najgłupszych eksperymentów na własnym ciele stała się dieta Dukana. Poczytałam o kompulsywnym jedzeniu i doszłam do przekonania, że ratunek dla mnie to powrót do wegetarianizmu, a w przyszłości być może przejście na weganizm. Zaczęłam też uprawiać marszobiegi mimo że zawsze uważałam, że nie cierpię biegać…

wersja papierowa tekstu

Czyli jednak coś w tym jest, że dla kobiet bieganie to nie czysta frajda wynikająca z rywalizacji z innymi i sobą, lecz jedynie środek do wyższego celu?
– Nie do końca – kręci głową Karolina Rzeźnik. – Po kilku latach łagodnego biegania zauważyłam, że niektóre koleżanki depczą mi po piętach. Zaczęłam intensywniej trenować i poprawiać życiówki na zawodach. Też lubię się pościgać – śmieje się.
To właśnie Karolina cztery lata temu przekonała mnie, żebym zaczął biegać i zadebiutował w maratonie.

Tekst: Krzysztof Ulanowski

tekst z strony: http://polskabiega.sport.pl
http://polskabiega.sport.pl/polskabiega/1,115409,13961926,Vege_Runners__Krolik_z_soi_biega_szybciej.html