Dieta i żywienie ostatnimi laty są dla mnie bardzo istotne. Głównie, dlatego że zostałem triatlonistą. Szczególnie ma to znaczenie na dystansie IRONMAN, gdzie masa ciała jest bardzo ważna.
Od kilku lat nie jadłem już mięsa (poza rybami) – tak ryby to też mięso. Zawdzięczam to mojej żonie, która można powiedzieć przyzwyczaiła mnie do takiej diety. Głównym powodem, że tak się stało było to, iż zauważyłem, że mięsa tak naprawdę mi nie brakuje. Nie czułem jakichś pragnień typu – muszę zjeść kurczaka itp. Ryby jadłem gdyż 1) potrafiłem je samodzielnie zabić, 2) uważałem, że mięso jest mi niezbędne do utrzymania wysokiej formy. Tak samo jak mleko, jaja, ser. Oj jak bardzo się myliłem…
Kilka miesięcy temu żona zaproponowała mi przejście na dietę wegańską. Popatrzałem się na nią zdziwiony i zastanawiałem się jak może mi w ogóle coś takiego proponować. Przecież jestem IRONMAN, triatlonista! Muszę pić dużo mleka, jeść łososie i kopę jaj! Odpowiedziałem stanowczo, że nie ma mowy o tym w moim przypadku.
Ziarno jednak zostało zasiane. Jako, że cierpienie zwierząt nie jest mi obojętne, sprawdzałem posty udostępniane przez żonę na FB i czytałem ze zdziwieniem i smutkiem. Mleko uzyskuje się aż w tak okrutnymi metodami?! Podważana jest wartość odżywcza mleka (a właściwie obalana)?! Te i temu podobne wpisy zaczęły we mnie budzić spory niepokój. Czy ja rzeczywiście przyczyniam się tak mocno do cierpienia zwierząt? Przecież robię, co mogę, żeby tak nie było. Czyżby?
Na początku roku po świątecznych eskapadach, siedzę sobie sam wieczorem przed komputerem. Żona z synem zostali jeszcze u teściów. Było trochę czasu żeby się „ponudzić”. Klikam na różne posty w FB, czytam to i tamto, oglądam filmiki z YouTube. Natknąłem się na wideo blog ShayLoss-a. Oglądam kilka klipów. Facet zgubił sporo kilogramów i w dodatku jest sympatyczny, śmieszny i japa mu się nie zamyka. W jednym z filmików wspomina o filmie „Forks Over Knives” w ramach swoich doświadczeń dietetycznych. Zaciekawiło mnie to. Film obejrzałem i stało się! Jakby mnie ktoś uderzył obuchem. Dnia następnego byłem już weganinem. Z przerażeniem sprawdzałem czy produkty, które mam w domu nadają się do zjedzenia przeze mnie. Makaron – ok to tylko mąka i woda, przecier pomidorowy – to pomidory 😉 Uff, mam spaghetti. Oczywiście bez sera!
Tak, tak z dnia na dzień z godziny na godzinę, nie ma odwrotu. Film był dla mnie swoistą sceną z Matrixa – (Blue Pill or Red Pill). Wziąłem czerwoną pigułkę i dwóch Panów: lekarz – Caldwell Esselstyn i biochemik – T. Colin Campbell pokazali mi jak głęboko sięga „Królicza Nora”. Nie potrzebuję mleka! Mleko mi szkodzi! Nie potrzebuję sera, mięsa, jaj! To wszystko mi szkodzi! Wszystko, co potrzebuję to dieta roślinna! Dokonałem szybkiej i prostej analizy. Zyski z takiej diety? Same zyski – zdrowie, witalność, lepsza forma. Wady? Brak!
Przekonał mnie film dokumentalny nieodnoszący się w żaden sposób do ideologicznej kwestii weganizmu. W filmie umyślnie nie pojawia się termin „Weganizm”. Zamiast tego jest „Whole Food, Plant-Based”. Przemówiły do mnie fakty naukowe i względy dietetyczne. Całe życie słyszałem… „Pij mleko będziesz wielki”, „Najbardziej przyswajalne i jedyne zapewniające zdrowie białko to zwierzęce”. Bzdura! Nie chcę rozwijać wątku za bardzo, ale goryl gdyby nas rozumiał to miałby z „Nas” niezły ubaw. Zwierze które z łatwością może cisnąć człowiekiem o ścianę, które ma ogroooomne kły, nie spożywa mięsa i żywi się wyłącznie roślinkami. Można by tak wymieniać i wymieniać ale „mięsozjadacz” i tak zaraz znajdzie tysiąc głupawych teorii jak to my ewolucyjnie przekształciliśmy się w super „wszystkożerców” Nie! Jesteśmy najczystszą formą roślinożercy w budowie i w instynktach. Polecam wykład Gary Yourofsky (w prawym górnym rogu można włączyć polskie napisy). Doskonale opisuje on fakty fizjologiczne, które dosadnie tłumaczą, kim jesteśmy z natury, jako konsumenci. Nasza wszystkożerność jest nabytkiem cywilizacyjnym i kulturowym. Na pewno nie idą za tym fakty fizjologiczne i biologiczne!
Przemówiły do mnie fakty naukowe – „The China Study”. Wiedza, że dieta roślinna to zdrowie i same zyski (szybkość, sprawność), nie pozwalała mi się długo zastanawiać. Bagaż korzyści jest oczywisty.
Po obejrzeniu filmu trafiłem jeszcze na stronę http://thriveforward.com/ opisującą dokładnie zasady zbilansowanej diety wegańskiej. Kto tą stronę utworzył? Triatlonista, IRONMAN! Weganin i zawodowy sportowiec – Brendan Brazier! Nie może być dla mnie lepszego przykładu.
Dlaczego mi nikt wcześniej tego nie mówił? Dlaczego żaden weganin nie przemówił do mnie wcześniej i nie wyjawił mi tej oczywistej prawdy? Znowu cytując dialog z filmu Matrix – „Większość ludzi w Matrixie nie jest gotowych aby ich odłączyć”. Może nie byłem gotów aby przyjąć prawdę. Przyznaję, że miałem styczność z informacjami o ludziach praktykujących tę dietę. Obserwuję walkę Kapitana Paula Watsona „The Whale Wars” i kibicuje im z całego serca. W jednym z odcinków serii opowiadają o tym, że kuchnia na kutrach floty Paula Watsona serwuje wyłącznie dania wegańskie. Jakoś to do mnie to nie trafiało. Myślałem sobie, że Ci wszyscy ochotnicy muszą się męczyć strasznie podczas misji na tej diecie. Myślałem sobie, że pewnie po misji wracają do „regularnej” diety, co najwyżej wegetariańskiej. Bo przecież tak na samych roślinach się nie da. Potem poczytałem o jednym z darczyńców dla „Sea Shepherd” – Sam Simon. Bogaty facet, który funduje bagatela super szybki kuter rybacki. Co się dowiaduję? Sam Simon to weganin. Facet ma kupę szmalu z serialu „The Simpsons” i je tylko rośliny? Myślałem i patrzyłem na wegan z niedowierzaniem i muszę powiedzieć, że z podziwem. Czułem podskórnie, że są gdzieś wyżej w hierarchii świadomości żywieniowej. Tam gdzie ja jeszcze nie dotarłem.
I co jest teraz? Teraz jestem szczęśliwym weganinem. Już prawie od 4 miesięcy. Niby niedługo ale efekty są piorunujące i nie ma mowy o odwrocie. Co najwyżej udoskonalaniu. Jestem właśnie w makrocyklu treningowym gdzie zaplanowane mam 16h treningów. Jest piątek, mam za sobą 12h i reszta przede mną w weekend. Czuje się świetnie będąc „Plant Strong” i gotowy jestem na kolejne treningi. No prawie gotowy, muszę się jeszcze wyspać 🙂
Jakie zaobserwowałem zmiany po tych kilku miesiącach z dietą roślinną?
- Energia – mam więcej siły, mocy, energii na treningach. Nie zdarzają mi się już prawie treningi gdzie „odcina mi prąd” albo czuję się jak czołg.
- Poprawa kondycji – cyfry nie kłamią. Widzę sporą poprawę wyników testowych. Można to podpiąć pod fakt, że dużo trenuję, ale czy mógłbym dużo trenować gdybym nie miał na to siły? To jest zamknięte koło. Dobra dieta, daje moc i witalność i dzięki temu poprawiam wyniki. To jest takie proste i oczywiste.
- Wygląd – nie chce powiedzieć, że odmłodniałem kilka lat, ale wstając rano już nie przerażam się na widok swojej zmęczonej twarzy z worów pod oczami. Skóra naprawdę stała się gładsza i jędrniejsza. Po prostu przez te parę miesięcy skóra już zdążyła się przebudować. Jak wstaję rano jestem wypoczęty i wyglądam na wypoczętego.
- Problemy żołądkowe – dość powiedzieć, że na diecie zwierzęcej często zdarzało mi się nie kończyć treningów, a co najgorsze zawodów. Oj, były starty gdzie zapoznałem się ze wszystkimi przydrożnymi krzakami. Dzisiaj jak wspominam te stracone starty to jest to dla mnie takie oczywiste. Przecież dzień wcześniej zjadłem makaron z dużą ilością sera i w dodatku doprawiłem porcją łososia i popiłem mlekiem. Co organizm z tym zrobił w dniu następnym, gdy metabolizm wzrósł wielokrotnie podczas biegu maratońskiego? Starał się pozbyć trucizny, jak najszybciej! Ten problem zniknął najszybciej na diecie wegańskiej. Co więcej stałem się mniej toksyczny i to nie chodzi tylko o kupę, ale również o pot. Rzeczy treningowe często nie mają szans być wyprane i wysuszone na następną sesję treningową. Przy diecie zwierzęcej po każdym treningu wywieszenie rzeczy biegowych bez prania kończyło się skażeniem powietrza w łazience i nie tylko. Nie chcę powiedzieć, że teraz rzeczy po biegu pachną perfumą. Na pewno jednak mieszkanie nie ulega już skażeniu, gdy wywieszam je po treningu na suszarce. Naprawdę, różnica jest znaczna!
- Świeży umysł – czuję sporą poprawę w przyswajaniu wiedzy i w trzeźwości myślenia. Trudno to opisać ale naprawdę czuć, że mózg lepiej pracuje.
- Stabilizacja wagi ciała – miałem problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi ciała. Przybierałem w kilogramach jedząc niezdrowe rzeczy (wysoko przetworzone). Potem stosowałem niezdrowe diety ograniczające ważne substraty zdrowej diety (węglowodany). Ważne jest żeby tu zaznaczyć, że dieta wegańska nie wystarczy, aby być zdrowym i szczupłym. Można utrzymywać dietę wegańską i jeść niezdrowo, jedząc produkty wysoko przetworzone i bogate w cukier (sacharoza). Mówiąc najprościej im więcej rzeczy robimy z jedzeniem (kroimy, suszymy, kisimy, pieczemy, smażymy), tym gorzej. Staram się ograniczać produkty przetworzone w diecie, w czym bardzo pomaga mi moja żona 🙂 To procentuje. Większość ludzi przechodzących na weganizm odnotowuje duże spadki niezdrowej masy ciała. U mnie jest to stabilizacja i mi to wystarcza. Najważniejsze, że już nie boję się codziennego ważenia.
- Zanik pragnień na „niezdrowe” rzeczy (stymulanty) – nie mam już jakiś wieczornych pragnień np. na alkohol. Chęć spożywania stymulantów wygasła. Rano wypijam jedynie kawę. To ostatni stymulant, który spożywam jeszcze systematycznie. Wcześniej potrafiłem wypijać systematycznie wieczorkami 1/2/3 piwa albo wino wytrawne, tak na kolację. Teraz nie mam po prostu specjalnie na to ochoty. Lubię smak piwa i czasami sobie wypije, ale nie jest to już żadna „ciągota”. Zapas wina wypijany w cyklach miesięcznych leży sobie od rozpoczęcia zdrowego odżywiania i zapowietrza się. To samo tyczy się napojów słodzonych, gazowanych (opijałem się Pepsi Max). Nie ma mowy tutaj o jakichś wyrzeczeniach, że specjalnie się ograniczam, że uważam, oj żeby tylko się nie dać skusić. Po prostu mi się nie chce takich rzeczy. Kluczem do tego jest spożywanie dużej ilości warzyw i owoców (nieprzetworzonych).
- To nie jest „dieta” – to taki paradoks. Zawsze mi się wydawało, że weganie to ludzie, którzy się poświęcają dla zwierząt i „cierpią” nie jedząc wielu produktów. Nic bardziej mylnego! My ich po prostu nie chcemy i nie potrzebujemy. Jedyny problem dla nas to wciąż nadmiar zatrutych produktów w sklepach. Dużo musimy czytać etykiet ze składem itp. Przechodząc przez długo ciągnące się półki z produktami mlecznymi, mówię do siebie – „Oj ile zmarnowanego miejsca”. Nie wspominając o cierpieniu zwierząt. Gdyby ludziom dać realny wybór? Gdyby analogicznych produktów roślinnych było dużo w sklepach? Przykładowo, zamiast tych ciągnących się półek, które mają na sobie nic innego jak tylko krowie mleko, żeby były napoje alternatywne, roślinne. Nieukryte gdzieś w kąciku na ostatniej półce z zawyżoną ceną, wyłożone w ilościach ledwo dla mnie wystarczających. I nie mówię tutaj wyłącznie o mleku sojowym (są napoje orzechowe, ryżowe, migdałowe, owsiane, kokosowe itp.).
- Czyste sumienie – jak pisałem wcześniej głównym impulsem do przejścia na dietę wegańską były naukowo potwierdzone badania o zbawiennym jej wpływie na organizm. Nie jest mi jednak obca wrażliwość na cierpienie zwierząt. Jestem dumny z tego, że maksymalnie zminimalizowałem (nadal muszę popracować nad garderobą itp. – weganizm to nie tylko dieta – to wykluczenie wszystkiego co przyczynia się do eksploatacji zwierząt) swój udział w eksploatacji innych istot żywych. Wiem, że moje jedzenie jest wolne od przemocy i cierpienia innych istot. Mam tu na myśli istoty posiadające rozbudowany system nerwowy (wyprzedzam już głupie uwagi „mięsozjadaczy” opowiadających bzdury, że rośliny też mają uczucia).
Listę tych pozytywnych zmian pewnie jeszcze będę uzupełniał 🙂
Kończę ten wpis dnia następnego, po ponad dwugodzinnej jeździe (70km) rowerem ze średnią prędkością ponad 30km/h. Zużyłem 2500 kcal. Mam już ponad 14 godzin treningu w tym tygodniu. Zostało jeszcze 20km wybiegania w niedzielę do zrobienia. I to wszystko będąc „Plant Strong”! Teraz zajadam się kaszką manną na mleku ryżowym z bananami i to wystarczy mi do obiadu. I’m a happy Man!