Maraton w Dębnie jest dla mnie bardzo charakterystyczny. To tutaj przebiegłam 3 lata temu swój 3-ci maraton na 30-te urodziny i po raz pierwszy zawalczyłam o 3-kę z przodu. Wtedy odbywał się dokładnie 19-go kwietnia, w moje urodziny. Byłam bardzo szczęśliwa na mecie. W kolejny rok jechaliśmy z niedowierzaniem, że bieg ma się odbyć dzień po katastrofie. Słusznie, bo bieg odwołano w kwietniu i przesunięto na jesień. Nie pasował mi termin, nie biegłam.
W ubiegłym roku wiosną wypadłam z gry z powodu kontuzji, biegałam tylko połówki. Teraz jadąc do Dębna czułam stresik, jak będzie, czy po Tokio dam radę…? Zmieniło się kilka rzeczy: biuro zawodów, ilość uczestników i chyba zainteresowanie tym biegiem. Odbierając pakiet startowy było pustawo i smutno, tylko 2 stoiska ekspo, pusto w sali, mało biegaczy. Poczułam się nieswojo, jakby to był znak jutrzejszych zawodów.
W dniu startu, który zaplanowano dopiero na 11-tą, jak dla mnie zdecydowanie za późno, starałam się już tylko skoncentrować na 42 kilometrach przede mną. Pogoda była nieprzewidywalna, 7 stopni, wiatr, zachmurzenie, czasami trochę słońca. W ostatniej chwili zdecydowałam, że jednak „na krótko” z workiem założonym na początek. Ściągnęłam go już na pierwszym kilometrze. Biegnąc pierwsze kółko martwiły mnie nogi, czułam że są jakieś ospałe, ale międzyczasy pokazywały, że biegnę za szybko. Starałam się bardzo biec głową, zwalniać, pilnować sił na koniec. Chyba każdy biegnąc trasę Dębno-Dargomyśl-Cychry myśli o tym jak bardzo pragnie już być na drugim albo nawet trzecim okrążeniu. Cóż, nie da się tak teleportować i swoje trzeba przebiec. Wiaterek ładnie wiał z boku i pomyślałam, że ta 5-cio kilometrowa prosta na końcu kółka będzie z wiatrem, myliłam się 🙁 Było prosto, pod górkę i pod wiatr, całe 5 kilometrów. Nie mniej jednak kilometry ładnie uciekały a międzyczasy wskazywały na lepszą życiówkę niż przewidywałam. Ale co tu gdybać, jak ostatnie 10 kilometrów zweryfikuje te plany. Drugie kółko podobnie: chciałam być już na trzecim, pięknie trzymałam tempo, nawet dublujący Kenijczycy nie zdemotywowali mnie 🙂 Wiało, padał deszcz, wiało. Druga zawrotka w Dębnie i … teraz zaczyna się maraton, teraz się okaże czy podołałam. Kolega zostawiając mnie powiedział: Sawicz nie bój się, dasz radę, czekam na Ciebie na 41-wszym. Powtarzałam sobie to jak mantrę: nie odpuszczaj! To mój 10-ty maraton, już nauczyłam się swojego organizmu. W idealnych momentach zjadałam żelki, piłam Powerade’a, ani na sekundę się nie zatrzymałam, nie zwolniłam, nie skorzystałam z nawet jednego punktu żywienia. Nie było efektu gumowych kilometrów, ładnie dążyłam do końca, ostatnie 5 kilometrów wzorowo! Na ostatnim czekał Kunek, pobiegliśmy go razem, na maksa! Nawet ostatni międzyczas sprawdziłam, było cudnie! Wbiegając na 197 metrową prostą ujrzałam mój czas, banan na usta, nie spodziewałam się! Kocham biegać w lesie, w małych miejscowościach, gdzie krzyczą do mnie „Dawaj Aga” mimo, że nie ma mojego imienia przy numerze startowym, gdzie w tych samych miejscach pilnują nas ci sami ludzie, co parę lat wcześniej. Dębno zawsze będzie dla mnie magiczne!
Wyniki naszej ekipy oczywiście netto:
Aga 3:38:10 ż miejsce open 374 oraz 18 kobieta
Maciej 4:13:44 miejsce open 828