Tym razem powędrowałem w Góry Harz. Sam środek Niemiec – Saksonia Anhalt, gdzie najwyższym szczytem jest Brocken (1141m). Góra tajemnicza jak Ślęża, kapryśna jak Babia Góra, ze szczytem przypominającym Śnieżkę. Znajduje się tam ogród botaniczny, wieża przekaźnikowa i stacja meteorologiczna. Niemal na sam szczyt wjeżdża ciuchcia buchająca parą. Dwa razy przebiegałem przez tory, ze szczęściem, gdzie akurat nie jechała, bo gdyby jechała to musiałbym czekać aż przetoczy się dalej. Słyszałem w oddali jak wydawała dźwięki, a na własne oczy widziałem jak startowała w Wernigerode, miasteczka u podnóża gór.
Góra mityczna, tajemnicza i owiana legendami. Jej drugie imię to Góra Czarownic. Według podań, legend przekazywanym z pokolenia na pokolenie to tu odbywała się Noc Walpurgi i sabaty czarownic. Coś w tym musi być bo, to właśnie ( Hexe ) czarownica jest symbolem Gór Harz. Hexe, czyli tłumacząc z niemieckiego – czarownica. Przez całe pasmo tych gór wiedzie szlak, który planuje pokonać za jednym razem. Długość 98 km i nazwany jest szlakiem Czarownic. Znajduje się tutaj również szlak Diabła o długości 25 km.
Ślady historii (tej złej i niechlubnej) z ubiegłego wieku również tutaj znajdziemy. Znajdowały się tutaj obozy koncentracyjne oraz fabryki, w tym m.in. ta gdzie produkowano rakiety V-2.
To właśnie na tej górze (1780 r.) zaobserwowano zjawisko optyczne znane nam jako ‘”widmo Brockenu’’.
W tym roku pogoda dopisała, nawet więcej – przeszła sama siebie. Na dole +23 C, na Brockenie +17 C. Mieliśmy szczęście, bo zazwyczaj temperatura nie przekracza dziesięć stopni w tym terminie. Z ciekawostek np. w 2011 roku na dole temp. Wynosiła – 1 C., a odczuwalna na Brockenie – 17 C. W 2002 roku, na dole -3 C., podczas gdy na górze odczuwalna – 22 stopni. W 2001 roku, gdy na dole było +15 stopni na górze wiało z prędkością 120 km. I ostatni przykład w 1992 roku, podczas gdy na dole było mgliście na szczycie leżało 9cm śniegu , a pod nim lód.
Prawda, że ciekawa Góra?
Czterdzieści lat temu ktoś wpadł na pomysł i zorganizował maraton z miejscowości Wernigerode na Brocken i z powrotem. Trafiłem na jubileuszowa imprezę, którą dwanaście osób biegło po raz czterdziesty. Ciekawostka – trzydzieści dziewięć edycji Maratonu Warszawskiego przebiegło jedenaście osób.
Zajeżdżam do Wernigerode po długiej podróży i wielu przesiadkach (dojazd nie jest łatwy w te rejony) niemieckimi kolejami, które NIE SĄ punktualne, jak może nam się wydawać. Być może szwajcarska kolej jest punktualna, ale na pewno nie Deutsche Bahn.
Dwudziesta druga zero pięć jestem w szkole, gdzie za opłatą dwa euro mogę zanocować. W Niemczech opłata za spanie w szkole to standard, ale nigdy nie spotkałem się z opłatą większą niż dwa euro. Miejsca o tej porze już niewiele. Wybieram miejsce na balkonie, między ławkami do siedzenia. Cicho, ciepło i przyjemnie w śpiworku. Wysypiam się jak nigdy w szkole. O siódmej rano na środku hali Pan zagrał na harmonijce budząc pozostałych śpiochów.
Start maratonu jest o godzinie dziewiątej. Maraton to nie jedyny bieg. Jest tez połówka, która ma dwadzieścia dwa kilometry, jedenastka, dla,, kijarzy’’ również i biegi dla dzieci. Limit na maraton wynosi tysiąc osób. Cała impreza przewidziana jest na trzy tysiące osiemset osób. Dużo.
Dawno nie biegłem maratonu. Założyłem sobie pewne konkretne cele na 2018, do których trenuje od pierwszego sierpnia. Maraton ten to mała przeszkoda do głównego dania. Nie wiedziałem na co mogę liczyć. Trenuje sumiennie i cierpliwie, na spokojnie włączając różne elementy treningu. Bardzo szybkich treningów jeszcze nie załączyłem, jakże potrzebne do maratonu. Patrząc na profil trasy wiedziałem, że to nie będzie łatwy bieg. To, że druga część trasy jest w dół, wcale nie oznacza, że pójdzie gładko, jeśli pierwszą część trzeba pokonać w górę.
Pierwsze dwanaście kilometrów szło mi świetnie. Przesuwałem się do przodu. Wyprzedziłem „ erste Frau” – pierwszą kobietę. Następnie znalazłem swoje miejsce na coraz to trudniejszym podbiegu i zamierzałem trzymać pozycję. Cały czas pilnowałem, aby nie podbijać tętna. Jeśli szło w górę zwalniałem. Pogoda idealna. Babie Lato marzeń. Temperatura do dwudziestu trzech stopni Celsjusza. Kolorowe drzewa. Strumyki, głazy. Cisza i spokój. Powietrze czyste jak niebo. I gdy mogło by się wydawać jest idealnie, na ostatnim etapie podbiegu, tym najtrudniejszym, najbardziej stromym po płytach, które na pewno tu były już w trzydziestym dziewiątym, zagrzewają mi się czwórki. Obawiałem się tego. Czułem je już w poniedziałek. Robiłem wszystko, aby regenerować je i może by udało się, gdyby nie więcej i cięższej pracy w Środę i Czwartek.
Na szczycie byłem trzydziesty ósmy, ale długo trwało zanim znów ruszyłem tempem, na jakie mnie tego dnia było stać. W tym czasie minęło mnie sporo zawodników w tym „ erste Frau’’, która ostatecznie była chyba piętnasta.
Na zamulenie nóg nic nie mogłem poradzić, wszystko inne grało. Obudziłem się po trzydziestym piątym kilometrze. Za późno, aby coś już zdziałać, ale przynajmniej nie dałem się już wyprzedzić, a i kilka osób pod koniec udało mi się ograć Polała się też krew w ferworze walki.
Z czasem 3:41 zajmuje 66 Open /1000 osób. Wyprzedziło mnie sześć „Frau”.
Zwycięzca zrobił trasę w 2:45. Zazwyczaj najlepsze wyniki kręcą się tutaj w okolicach 2:55. Rekord to 2:39.
W Góry Harz wrócę, aby zatańczyć z czarownicą Pogo!
Łukasz Pawłowski
wlodec